Psychologia

Człowiek nie może w ogóle żyć bez stresu — po prostu ze względu na swoją ludzką naturę. Jeśli już, sam to wymyśli. Nie świadomie, ale po prostu z niemożności budowania osobistych granic. Jak pozwalamy innym komplikować nam życie i co z tym zrobić? Psycholog rodzinny Inna Shifanova odpowiada.

Dostojewski napisał coś w stylu „nawet jeśli napełnisz człowieka piernikiem, nagle wpadnie w ślepy zaułek”. Zbliża się do uczucia „ja żyję”.

Jeśli życie jest równe, spokojne, nie ma wstrząsów ani wybuchów uczuć, to nie jest jasne, kim jestem, kim jestem. Stres towarzyszy nam zawsze — i nie zawsze jest nieprzyjemny.

Samo słowo „stres” jest bliskie rosyjskiemu „szok”. I może nim stać się każde mocne doświadczenie: spotkanie po długiej rozłące, niespodziewany awans… Zapewne wielu zna paradoksalne uczucie — zmęczenie ze zbyt przyjemnego. Nawet ze szczęścia czasem chcesz się zrelaksować, spędzić czas w samotności.

Jeśli stres się kumuluje, prędzej czy później rozpocznie się choroba. To, co czyni nas szczególnie wrażliwymi, to brak bezpiecznych granic osobistych. Za dużo bierzemy na własny koszt, pozwalamy każdemu, kto chce deptać po naszym terenie.

Reagujemy ostro na każdą kierowaną do nas uwagę — nawet zanim logicznie sprawdzimy, jak to jest sprawiedliwe. Zaczynamy wątpić w naszą słuszność, jeśli ktoś krytykuje nas lub nasze stanowisko.

Wielu podejmuje ważne decyzje w oparciu o nieświadome pragnienie zadowolenia innych.

Często zdarza się, że przez długi czas nie zauważamy, że nadszedł czas na wyrażenie swoich potrzeb i wytrzymujemy. Mamy nadzieję, że druga osoba odgadnie, czego potrzebujemy. I nie wie o naszym problemie. A może celowo nami manipuluje — ale to my dajemy mu taką możliwość.

Tak wielu ludzi podejmuje życiowe decyzje w oparciu o nieświadome pragnienie zadowolenia innych, zrobienia „właściwej rzeczy”, bycia „dobrym” i dopiero wtedy zauważają, że postąpili wbrew własnym pragnieniom i potrzebom.

Nasza niemożność bycia wolnymi wewnątrz sprawia, że ​​jesteśmy zależni od wszystkiego: od polityki, męża, żony, szefa… Jeśli nie mamy własnego systemu wierzeń — którego nie pożyczyliśmy od innych, ale świadomie budowaliśmy sami — zaczynamy szukać autorytetów zewnętrznych . Ale to jest niewiarygodne wsparcie. Każdy autorytet może zawieść i zawieść. Trudno nam się z tym pogodzić.

O wiele trudniej zaniepokoić kogoś, kto ma w sobie rdzeń, który jest świadomy swojej wagi i konieczności niezależnie od zewnętrznych ocen, kto wie o sobie, że jest dobrym człowiekiem.

Problemy innych ludzi stają się dodatkowym źródłem stresu. „Jeśli ktoś czuje się źle, powinienem przynajmniej go posłuchać”. I słuchamy, współczujemy, nie zastanawiając się, czy wystarczy nam na to własnej siły duchowej.

Nie odmawiamy nie dlatego, że jesteśmy gotowi i chcemy pomóc, ale dlatego, że nie wiemy jak lub boimy się odmówić naszego czasu, uwagi, współczucia. A to oznacza, że ​​za naszą zgodą stoi strach, a wcale nie życzliwość.

Bardzo często na wizytę przychodzą do mnie kobiety, które nie wierzą w swoją wrodzoną wartość. Starają się udowodnić swoją przydatność np. w rodzinie. Prowadzi to do zamieszania, do ciągłej potrzeby zewnętrznej oceny i wdzięczności od innych.

Brakuje im wewnętrznego wsparcia, jasnego wyczucia, gdzie kończy się „ja”, a zaczyna „świat” i „inni”. Są wrażliwe na zmiany w otoczeniu i starają się do nich dopasować, doświadczając z tego powodu ciągłego stresu. Zauważam, jak boją się przyznać przed sobą, że mogą doświadczyć „złych” uczuć: „Nigdy się nie gniewam”, „Wszystkim wybaczam”.

Czy wydaje się, że to nie ma z tobą nic wspólnego? Sprawdź, czy próbujesz odebrać każdy telefon? Czy kiedykolwiek czułeś, że nie powinieneś kłaść się do łóżka, dopóki nie przeczytasz poczty lub nie obejrzysz wiadomości? To także oznaki braku osobistych granic.

W naszej mocy jest ograniczenie przepływu informacji, wzięcie „dni wolnego” lub przyzwyczajenie wszystkich do dzwonienia do określonej godziny. Obowiązki dzielimy na te, które sami postanowiliśmy wypełnić, oraz te, które ktoś na nas nałożył. Wszystko to jest możliwe, ale wymaga głębokiego szacunku do samego siebie.

Dodaj komentarz