Psychologia

Jak przeczytać dziesięć książek o rodzicielstwie i nie zwariować? Jakich zwrotów nie należy wypowiadać? Czy możesz zaoszczędzić na opłatach za szkołę? Jak mogę się upewnić, że kocham swoje dziecko i wszystko będzie u nas w porządku? Redaktor naczelny popularnego zasobu edukacyjnego Mel, Nikita Belogolovtsev, udziela odpowiedzi.

Pod koniec roku szkolnego rodzice mają pytania dotyczące edukacji ich dziecka. Kogo zapytać? Nauczyciel, dyrektor, komitet rodzicielski? Ale ich odpowiedzi są często formalne i nie zawsze nam odpowiadają… Kilkoro młodych ludzi, niedawnych uczniów i studentów, stworzyło stronę «Mel», która w ciekawy, szczery i zabawny sposób opowiada rodzicom o szkole.

Psychologie: Strona ma półtora roku, a miesięczna publiczność to już ponad milion, zostałeś partnerem Moskiewskiego Salonu Edukacji. Czy jesteś teraz Specjalistą Szkolnym? Czy mogę zadać Ci jakieś pytanie jako ekspert?

Nikita Biełogołowcew: Możesz zadać mi pytanie jako mamie wielu dzieci z dziećmi w wieku od 7 do 17 lat, która jest fanatycznie zainteresowana sportem, tak definiują mnie algorytmy internetowe. Właściwie nadal mam dwoje małych dzieci, ale ja — tak, ukończyłem już podstawowy kurs zanurzenia w świecie rosyjskiej edukacji.

A jak ciekawy jest ten świat?

Złożone, niejednoznaczne, czasem ekscytujące! Oczywiście nie przypomina to meczu mojej ulubionej drużyny koszykówki, ale jest też dość dramatyczny.

Jaki jest jego dramat?

Przede wszystkim na poziomie lęku rodzicielskiego. Ten poziom bardzo różni się od doświadczeń naszych ojców i matek czy naszych babć jako rodziców. Czasami po prostu przesadza. Życie zmieniło się psychologicznie i ekonomicznie, prędkości są inne, wzorce zachowań są inne. Nie mówię już o technologii. Rodzice boją się nie mieć czasu na wprowadzenie czegoś do swoich dzieci, spóźnić się z wyborem zawodu, nie odpowiadać wizerunkowi rodziny odnoszącej sukcesy. A technologie edukacyjne zmieniają się powoli. Albo powierzchowne. Szkoła jest bardzo konserwatywna.

Twoja strona dla nowoczesnych rodziców. Czym oni są?

To pokolenie przyzwyczajone do komfortowego życia: samochód na kredyt, podróżujący kilka razy w roku, mobilny bank pod ręką. To jest z jednej strony. Z drugiej strony najlepsi krytycy filmowi wyjaśniają im wszystko o kinie autorskim, najlepsi restauratorzy — o jedzeniu, zaawansowani psychologowie — o libido…

Osiągnęliśmy pewien poziom życia, wypracowaliśmy własny styl, nabyliśmy wskazówek, wiemy gdzie i co będą autorytatywnie i przyjaźnie komentować. A potem — bam, dzieci chodzą do szkoły. I dosłownie nie ma kogo zapytać o szkołę. Nikt nie rozmawia z dzisiejszymi rodzicami w zabawny, ironiczny, interesujący i konstruktywny sposób (jak to jest przyzwyczajone) o szkole. Tylko przestraszyć. Ponadto wcześniejsze doświadczenia nie działają: nic, z czego nasi rodzice korzystali — ani jako zachęta, ani jako źródło — nie jest dziś praktycznie nieodpowiednie do edukacji.

Dociekliwy rodzic ma zbyt wiele informacji i dość sprzecznych. Matki są zdezorientowane

Do tych wszystkich trudności dochodzi era przemian na dużą skalę. Wprowadzili Unified State Exam — i znajomy algorytm „studium — ukończenie — wstępne — uniwersytet” natychmiast zbłądził! Zaczęli jednoczyć szkoły — ogólna panika. I to tylko na powierzchni. Teraz rodzic, jak ta stonoga, zaczyna wątpić w elementarność: dziecko przyniosło dwójkę — karać czy nie? W szkole jest 10 kręgów — do którego z nich się udać, aby nie przegapić? Ale jeszcze ważniejsze jest zrozumienie, czy w ogóle zmienić strategie rodzicielskie, w co z grubsza zainwestować? Aby odpowiedzieć na takie pytania, stworzyliśmy Mel.

Większość opinii na Twojej stronie dotyczy publikacji nastawionych na sukces społeczny – jak wychowywać lidera, czy angażować się we wczesny rozwój dziecka…

Tak, tutaj panuje rodzicielska próżność! Ale wpływ mają też stereotypy społeczne związane z kultem konkurencji i macierzyńskim lękiem przed nierezygnowaniem z czegoś.

Czy uważasz, że dzisiaj rodzice są tak bezradni, że nie mogą obejść się bez nawigatora w sprawach edukacji szkolnej?

Dzisiaj dociekliwy rodzic ma do dyspozycji zbyt wiele informacji i dość sprzecznych. I zbyt mało jest ożywionych rozmów na tematy, które go dotyczą. Matki są zdezorientowane: są jakieś oceny szkół, są inne, ktoś bierze korepetytorów, ktoś nie, w jednej szkole atmosfera jest kreatywna, w innej ciężkie środowisko pracy… Jednocześnie wszystkie dzieci z gadżetami, w sieciach społecznościowych, w świecie, w którym wielu rodziców jest nieznanych i nie jest bardzo możliwe kontrolowanie tam ich życia.

Jednocześnie jeszcze do niedawna trudno było sobie wyobrazić, żeby rodzice domagali się zmiany wychowawcy, żeby dzieci były odbierane na trzy dni przed świętami i „zwracane” pięć dni później… Rodzice wyglądają na dość aktywnych, żeby nie powiedzieć agresywnych , z mocą, prawdziwe „usługi edukacyjne dla klientów”.

Wcześniej zasady życia były inne, było mniej okazji do manewrowania wakacjami, mniej pokus, a autorytet nauczyciela był oczywiście wyższy. Dziś poglądy na wiele rzeczy się zmieniły, ale idea „klientów usług edukacyjnych” to wciąż mit. Bo rodzice nie mogą niczego zamówić i praktycznie na nic nie mają wpływu. Tak, w zasadzie nie mają czasu na zrozumienie standardów edukacyjnych, czy potrzebują jednego podręcznika historii dla wszystkich, czy niech będą inne, nauczyciel wybierze.

Jaki jest więc ich główny problem?

«Czy jestem złą matką?» A wszystkie siły, nerwy, a co najważniejsze, środki idą na stłumienie poczucia winy. Początkowo zadaniem serwisu była ochrona rodziców przed potwornymi wydatkami w imię dziecka. Nie mieliśmy pojęcia, ile pieniędzy wydano bezsensownie. Dlatego pozwoliliśmy sobie doprecyzować obraz świata, pokazać, na czym można zaoszczędzić, a czego nie należy lekceważyć.

Na przykład wielu rodziców uważa, że ​​najlepszym korepetytorem jest szanowany (i drogi) profesor uniwersytecki. Ale w rzeczywistości w przygotowaniu do egzaminu, wczorajszy absolwent, który właśnie zdał ten egzamin, jest często bardziej przydatny. Lub powszechne „jeśli mądrze ze mną porozmawia po angielsku, na pewno zda egzamin”. A to, jak się okazuje, nie daje żadnej gwarancji.

Kolejny mit, który tworzy grunt do konfliktów: „Szkoła to drugi dom, nauczycielka to druga matka”.

Sam nauczyciel jest zakładnikiem biurokratycznych wymagań, które przeciążają jego pracę. Ma nie mniej pytań do systemu niż jego rodzice, ale to do niego w końcu idą. Nie można podejść do reżysera, fora rodziców to kompletna histeria. Ostatni link to nauczyciel. Jest więc ostatecznie odpowiedzialny za skrócenie czasu poświęcanego na literaturę, zakłócenia w harmonogramie, niekończące się zbieranie pieniędzy — i dalej na liście. Ponieważ on, nauczyciel, nie dba o swoją osobistą opinię, nawet najbardziej postępową, łatwiej mu operować cytatami z dekretów i okólników.

Wielu rodziców uważa, że ​​najlepszym korepetytorem jest szanowany (i drogi) profesor uniwersytecki. Ale przygotowując się do egzaminu, wczorajszy absolwent jest często bardziej przydatny

W rezultacie dojrzał kryzys komunikacyjny: nikt nie może nikomu nic powiedzieć w normalnym języku. Uważam, że relacja nauczyciel-uczeń w takiej sytuacji nie jest najbardziej otwarta.

Czyli rodzice nie mają co marzyć o wzajemnym zaufaniu uczestników procesu edukacyjnego?

Wręcz przeciwnie, udowadniamy, że jest to możliwe, jeśli sami spróbujemy rozwiązać niektóre kolizje. Np. poznaj taką formę samorządu szkolnego jak porada rodzicielska i zdobądź realne narzędzie do uczestnictwa w życiu szkoły. Pozwala to np. na usunięcie z agendy kwestii niewygodnego harmonogramu urlopów czy niewłaściwego miejsca na fakultatywnie w harmonogramie i nie szukanie winnych.

Ale twoim głównym zadaniem jest ochrona rodziców przed kosztami systemu edukacji?

Tak, w każdym konflikcie stajemy po stronie rodziców. Nauczyciel, który krzyczy na ucznia, traci domniemanie niewinności w naszym układzie współrzędnych. Przecież nauczyciele mają społeczność zawodową, dyrektora, który za nich odpowiada, a kim są rodzice? Tymczasem szkoła jest cudowna, chyba najlepsze lata osoby, a jeśli ustalisz realistyczne cele, możesz złapać prawdziwy szum (wiem z własnego doświadczenia!), zamienić 11 lat we wspólną kreatywność rodzinną, znaleźć ludzi o podobnych poglądach , otwieraj takie zasoby, w tym i same w sobie, o które rodzice nie podejrzewali!

Reprezentujesz różne punkty widzenia, ale rodzic musi jeszcze dokonać wyboru?

Oczywiście, że powinno. Ale jest to wybór między dźwiękowymi podejściami, z których każde może ostatecznie skorelować ze swoim doświadczeniem, tradycjami rodzinnymi, intuicją. I uspokój się — możesz to zrobić, ale możesz to zrobić inaczej i nie jest to straszne, świat nie wywróci się do góry nogami. Aby zapewnić taki efekt publikacji, pokazujemy tekst autorski dwóm lub trzem ekspertom. Jeśli nie mają żadnych kategorycznych zastrzeżeń, to je publikujemy. To jest pierwsza zasada.

Kategorycznie zabroniłbym rodzicom wyrażenia: „Dorośliśmy i nic”. Usprawiedliwia bezczynność i obojętność

Drugą zasadą jest nie udzielanie bezpośrednich instrukcji. Spraw, by rodzice zastanowili się, mimo że liczą na konkretne instrukcje: „co zrobić, jeśli syn nie je w szkole”, punkt po punkcie, proszę. Dążymy do tego, aby między rozpaczą, oburzeniem i zagubieniem u dorosłych rosła ich własna opinia, zwrócona ku dziecku, a nie stereotypom.

Sami się uczymy. Co więcej, nasi czytelnicy nie śpią, zwłaszcza jeśli chodzi o edukację seksualną. „Tu jesteś skłonny wierzyć, że różowy czapka z lodem dla chłopca jest normalna, krytykujesz stereotypy dotyczące płci. A potem dajesz 12 filmów, które chłopcy muszą zobaczyć, i 12 dla dziewczynek. Jak mam to rozumieć? Rzeczywiście, musimy być konsekwentni, myślimy…

Załóżmy, że nie ma bezpośrednich instrukcji — tak, prawdopodobnie nie może być. Czego kategorycznie zabroniłbyś rodzicom?

Dwie frazy. Po pierwsze: „Dorośliśmy i nic”. Usprawiedliwia bezczynność i obojętność. Wielu uważa, że ​​sowiecka szkoła wychowała niesamowicie wykształconych ludzi, uczą na Harvardzie i przyspieszają elektrony w zderzaczach. A o tym, że ci sami ludzie poszli razem na MMM, jakoś zapomniano.

I drugie zdanie: „Wiem, jak go uszczęśliwić”. Bo według moich obserwacji to od niej zaczyna się rodzicielskie szaleństwo.

Jaki inny cel mogą mieć rodzice, jeśli nie szczęście dzieci?

Aby samemu być szczęśliwym — wtedy myślę, że dla dziecka wszystko się ułoży. Cóż, to moja teoria.

Dodaj komentarz