Vipassana: moje osobiste doświadczenie

Krążą różne pogłoski o medytacji Vipassana. Niektórzy twierdzą, że praktyka jest zbyt surowa ze względu na zasady, których przestrzegania wymaga się od medytujących. Druga twierdzi, że Vipassana wywróciła ich życie do góry nogami, a trzecia, że ​​widziała to drugie i nie zmieniła się wcale po kursie.

Medytacja jest nauczana na dziesięciodniowych kursach na całym świecie. W tych dniach medytujący zachowują całkowitą ciszę (nie komunikują się ze sobą ani ze światem zewnętrznym), powstrzymują się od zabijania, kłamania i aktywności seksualnej, jedzą tylko wegetariańskie jedzenie, nie praktykują żadnych innych metod, medytują dłużej niż 10 godzin dzień.

Wziąłem kurs Vipassany w ośrodku Dharmashringa koło Katmandu i po medytacji z pamięci napisałem te notatki

***

Każdego wieczoru po medytacji przychodzimy do pokoju, w którym znajdują się dwie plazmy – jedna dla mężczyzn, druga dla kobiet. Siadamy i na ekranie pojawia się Pan Goenka, nauczyciel medytacji. Jest pucołowaty, woli biel i cały czas snuje opowieści o bólu brzucha. Opuścił ciało we wrześniu 2013 roku. Ale oto jest przed nami na ekranie, żywy. Przed kamerą Goenka zachowuje się absolutnie zrelaksowany: drapie się po nosie, głośno wydmuchuje nos, patrzy wprost na medytujących. I naprawdę wydaje się, że żyje.

Do siebie nazwałem go „dziadkiem Goenką”, a później po prostu „dziadkiem”.

Starzec rozpoczynał swój wykład na temat dharmy każdego wieczoru słowami „Dzisiaj był najtrudniejszy dzień” („Dzisiaj był najtrudniejszy dzień”). Jednocześnie jego wyraz twarzy był tak smutny i tak współczujący, że przez pierwsze dwa dni wierzyłam w te słowa. Trzeciego zarżałem jak koń, kiedy ich usłyszałem. Tak, po prostu się z nas śmieje!

Nie śmiałem się sam. Z tyłu dobiegł kolejny radosny szloch. Z około 20 Europejczyków, którzy słuchali kursu w języku angielskim, tylko ta dziewczyna i ja się śmialiśmy. Odwróciłem się i – ponieważ nie dało się spojrzeć w oczy – szybko ogarnąłem obraz jako całość. Był taki: kurtka w panterkę, różowe legginsy i kręcone rude włosy. Garbaty nos. Odwróciłem się. Moje serce jakoś się rozgrzało, a potem przez cały wykład okresowo się razem śmialiśmy. To była taka ulga.

***

Dziś rano między pierwszą medytacją od 4.30 do 6.30 a drugą od 8.00 do 9.00 wymyśliłem historięjak my – Europejczycy, Japończycy, Amerykanie i Rosjanie – przyjeżdżamy do Azji na medytację. Przekazujemy telefony i wszystko, co tam przekazaliśmy. Mija kilka dni. Ryż jemy w pozycji lotosu, pracownicy nie rozmawiają z nami, wstajemy o 4.30… No w skrócie jak zwykle. Tylko raz, rano, przy sali medytacyjnej pojawia się napis: „Jesteś uwięziony. Dopóki nie osiągniesz oświecenia, nie wypuścimy cię”.

A co zrobić w takiej sytuacji? Ratuj siebie? Przyjąć dożywocie?

Pomedytuj chwilę, może naprawdę uda Ci się coś osiągnąć w tak stresującej sytuacji? Nieznany. Ale całe otoczenie i wszelkiego rodzaju ludzkie reakcje, które moja wyobraźnia pokazywała mi przez godzinę. To było miłe.

***

Wieczorem ponownie pojechaliśmy odwiedzić dziadka Goenkę. Bardzo lubię jego opowieści o Buddzie, ponieważ tchną rzeczywistością i regularnością – w przeciwieństwie do opowieści o Jezusie Chrystusie.

Kiedy słuchałem dziadka, przypomniałem sobie historię o Łazarzu z Biblii. Jego istotą jest to, że Jezus Chrystus przyszedł do domu krewnych zmarłego Łazarza. Łazarz był już prawie rozłożony, ale płakali tak bardzo, że Chrystus, aby dokonać cudu, wskrzesił go. I wszyscy wychwalali Chrystusa, a Łazarz, o ile pamiętam, stał się jego uczniem.

Oto podobna z jednej strony, ale z drugiej zupełnie inna historia od Goenki.

Żyła kobieta. Jej dziecko zmarło. Oszalała z żalu. Chodziła od domu do domu, trzymała dziecko w ramionach i opowiadała ludziom, że jej syn śpi, nie umarł. Błagała ludzi, aby pomogli mu się obudzić. A ludzie, widząc stan tej kobiety, doradzili jej, aby udała się do Gautamy Buddy – nagle mógł jej pomóc.

Kobieta przyszła do Buddy, zobaczył jej stan i powiedział do niej: „Cóż, rozumiem twój smutek. Namówiłeś mnie. Wskrzeszę twoje dziecko, jeśli teraz pójdziesz do wioski i znajdziesz przynajmniej jeden dom, w którym nikt nie umarł od 100 lat.

Kobieta była bardzo szczęśliwa i poszła szukać takiego domu. Wchodziła do każdego domu i spotykała ludzi, którzy opowiadali jej o swoim smutku. W jednym domu zmarł ojciec, żywiciel całej rodziny. W drugim matka, w trzecim ktoś tak mały jak jej syn. Kobieta zaczęła słuchać i wczuwać się w ludzi, którzy opowiadali jej o swoim smutku, a także była w stanie opowiedzieć im o swoim.

Po przejściu przez wszystkie 100 domów wróciła do Buddy i powiedziała: „Zdaję sobie sprawę, że mój syn umarł. Mam żal, jak ci ludzie ze wsi. Wszyscy żyjemy i wszyscy umieramy. Czy wiesz, co zrobić, aby śmierć nie była dla nas wszystkich tak wielkim smutkiem? Budda uczył ją medytacji, stała się oświecona i zaczęła uczyć medytacji innych.

Oh...

Nawiasem mówiąc, Goenka mówił o Jezusie Chrystusie, proroku Mahomecie, jako o „osobach pełnych miłości, harmonii, pokoju”. Powiedział, że tylko osoba, w której nie ma kropli agresji czy złości, nie może czuć nienawiści do ludzi, którzy go zabijają (mowa o Chrystusie). Ale że religie świata utraciły oryginał, który nosili ci ludzie pełni pokoju i miłości. Rytuały zastąpiły istotę tego, co się dzieje, ofiarowanie bogom – pracę nad sobą.

I z tego powodu dziadek Goenka opowiedział inną historię.

Ojciec jednego faceta zmarł. Jego ojciec był dobrym człowiekiem, tak samo jak my wszyscy: raz był zły, raz dobry i życzliwy. Był zwykłym człowiekiem. A jego syn go kochał. Przyszedł do Buddy i powiedział: „Drogi Buddo, naprawdę chcę, aby mój ojciec poszedł do nieba. Możesz to załatwić?

Budda powiedział mu, że ze stuprocentową dokładnością nie może tego zagwarantować i rzeczywiście nikt nie mógł tego zagwarantować. Młody człowiek nalegał. Powiedział, że inni bramini obiecali mu wykonać kilka rytuałów, które oczyszczą duszę jego ojca z grzechów i uczynią ją tak lekką, że będzie jej łatwiej wejść do nieba. Jest gotów zapłacić Buddzie znacznie więcej, ponieważ jego reputacja jest bardzo dobra.

Wtedy Budda powiedział do niego: „OK, idź na targ i kup cztery garnki. Do dwóch z nich włóż kamienie, a do dwóch pozostałych wlej oliwę i przyjdź. Młody człowiek odszedł bardzo radośnie, powiedział wszystkim: „Budda obiecał, że pomoże duszy mojego ojca iść do nieba!” Zrobił wszystko i wrócił. W pobliżu rzeki, gdzie czekał na niego Budda, zebrał się już tłum ludzi zainteresowanych tym, co się dzieje.

Budda kazał postawić garnki na dnie rzeki. Młody człowiek to zrobił. Budda powiedział: „Teraz złam je”. Młody człowiek ponownie zanurkował i rozbił garnki. Olej unosił się, a kamienie leżały przez wiele dni.

„Tak samo jest z myślami i uczuciami twojego ojca” — powiedział Budda. „Jeśli pracował nad sobą, jego dusza stała się lekka jak masło i podniosła się do wymaganego poziomu, a jeśli był złym człowiekiem, to w nim powstały takie kamienie. I nikt nie może zamienić kamieni w olej, żadnych bogów – z wyjątkiem twojego ojca.

– A więc wy, aby zamienić kamienie w olej, pracujcie nad sobą – zakończył swój wykład dziadek.

Wstaliśmy i poszliśmy spać.

***

Dziś rano po śniadaniu zauważyłem listę przy drzwiach do jadalni. Miał trzy kolumny: imię i nazwisko, numer pokoju i „co potrzebujesz”. Zatrzymałem się i zacząłem czytać. Okazało się, że dziewczęta wokół potrzebują głównie papieru toaletowego, pasty do zębów i mydła. Pomyślałam, że fajnie byłoby napisać swoje imię i nazwisko, numer i „poproszę jedną broń i jedną kulę” i uśmiechnęłam się.

Czytając listę natknęłam się na nazwisko sąsiadki, która śmiała się, gdy oglądaliśmy wideo z Goenką. Nazywała się Josephine. Od razu nazwałem ją Leopard Josephine i poczułem, że w końcu przestała być dla mnie wszystkimi pozostałymi pięćdziesięcioma kobietami na kursie (około 20 Europejek, dwie Rosjanki, w tym ja, około 30 Nepalczyków). Od tego czasu dla Leoparda Josephine mam ciepło w sercu.

Już wieczorem, w godzinie przerwy między medytacjami, stałem i wąchałem ogromne białe kwiaty,

podobny do tytoniu (jak nazywa się te kwiaty w Rosji), tylko rozmiar każdego z nich to lampa stołowa, gdy Josephine przemknęła obok mnie z pełną prędkością. Szła bardzo szybko, bo nie wolno było biegać. Zatoczyła tak pełne koło – z sali medytacyjnej do jadalni, z jadalni do budynku, z budynku po schodach do sali medytacyjnej i znowu i znowu. Szły inne kobiety, całe ich stado zamarło na najwyższym stopniu schodów przed Himalajami. Jedna z Nepalczyków wykonywała ćwiczenia rozciągające z twarzą pełną wściekłości.

Josephine przebiegła obok mnie sześć razy, a potem usiadła na ławce i skuliła się. Złapała w dłoniach różowe legginsy i przykryła się czupryną rudych włosów.

Ostatni blask jasnoróżowego zachodu słońca ustąpił miejsca wieczornemu błękitowi i ponownie zabrzmiał gong do medytacji.

***

Po trzech dniach nauki obserwowania oddechu i nie myślenia, czas spróbować poczuć, co dzieje się z naszym ciałem. Teraz podczas medytacji obserwujemy doznania, które pojawiają się w ciele, przenosząc uwagę od stóp do głów iz powrotem. Na tym etapie stało się dla mnie jasne: nie mam absolutnie żadnych problemów z doznaniami, zacząłem odczuwać wszystko już pierwszego dnia. Ale żeby nie dać się wciągnąć w te odczucia, pojawiają się problemy. Jeśli jest mi gorąco, to cholera, gorąco, okropnie gorąco, okropnie gorąco, bardzo gorąco. Jeśli czuję wibrację i ciepło (a rozumiem, że te odczucia są związane z gniewem, ponieważ to emocja gniewu powstaje we mnie), to jak ja to czuję! Całą siebie. A po godzinie takich skoków czuję się kompletnie wyczerpany, niespokojny. O jakim Zen mówiłeś? Eee… Czuję się jak wulkan, który wybucha w każdej sekundzie swojego istnienia.

Wszystkie emocje stały się 100 razy jaśniejsze i silniejsze, pojawia się wiele emocji i doznań cielesnych z przeszłości. Strach, użalanie się nad sobą, złość. Potem mijają i pojawiają się nowe.

W głośnikach słychać głos dziadka Goenki, który w kółko powtarza to samo: „Po prostu obserwuj swój oddech i doznania. Wszystkie uczucia się zmieniają” („Tylko obserwuj swój oddech i doznania. Wszystkie uczucia się zmieniają”).

Och och och…

***

Wyjaśnienia Goenki stały się bardziej złożone. Teraz czasem chodzę po rosyjsku posłuchać instrukcji z dziewczyną Tanią (poznaliśmy ją przed kursem) i jednym facetem.

Kursy odbywają się po męskiej stronie, a żeby dostać się do naszej hali, trzeba przejść przez męskie terytorium. Stało się to bardzo trudne. Mężczyźni mają zupełnie inną energię. Patrzą na ciebie i chociaż są tak samo medytacyjne jak ty, ich oczy wciąż poruszają się w ten sposób:

- biodra,

– twarz (płynna)

– klatka piersiowa, talia.

Nie robią tego celowo, taka jest po prostu ich natura. Nie chcą mnie, nie myślą o mnie, wszystko dzieje się automatycznie. Ale żeby przejść przez ich terytorium, przykrywam się kocem jak welonem. Dziwne, że w zwykłym życiu prawie nie czujemy poglądów innych ludzi. Teraz każde spojrzenie jest jak dotyk. Myślałem, że muzułmanki nie żyją tak źle pod zasłoną.

***

Dziś po południu robiłam pranie z nepalskimi kobietami. Od jedenastej do pierwszej mamy czas wolny, co oznacza, że ​​możesz wyprać ubrania i wziąć prysznic. Wszystkie kobiety myją się inaczej. Europejki zabierają miski i idą na trawę. Tam kucają i moczą ubrania przez długi czas. Zwykle mają proszek do prania ręcznego. Japonki robią pranie w przezroczystych rękawiczkach (są generalnie zabawne, myją zęby pięć razy dziennie, składają ubrania na kupkę, zawsze biorą prysznic jako pierwsze).

Cóż, podczas gdy wszyscy siedzimy na trawie, nepalskie kobiety chwytają muszle i sadzą obok nich prawdziwą powódź. Nacierają mydłem swój salwar kameez (strój narodowy, wygląda jak luźne spodnie i długa tunika) mydłem bezpośrednio na płytce. Najpierw rękami, potem stopami. Następnie mocnymi rękoma zwijają ubrania w pęczki materiału i tłuką je o podłogę. Wokół latają plamy. Przypadkowi Europejczycy rozpraszają się. Wszystkie inne nepalskie kobiety piorące w żaden sposób nie reagują na to, co się dzieje.

A dzisiaj postanowiłam zaryzykować życie i umyć się z nimi. W zasadzie podoba mi się ich styl. Zacząłem też prać ubrania na podłodze, depcząc je boso. Wszystkie nepalskie kobiety od czasu do czasu zaczęły na mnie zerkać. Najpierw jeden, potem drugi dotykał mnie ubraniem lub polał wodą tak, że poleciała na mnie garść bryzgów. Czy to był wypadek? Kiedy zwinąłem opaskę uciskową i mocno uderzyłem w zlew, prawdopodobnie mnie zaakceptowali. Przynajmniej nikt na mnie nie patrzył, a my nadal myliśmy się w tym samym tempie – razem i dobrze.

Po kilku pranych rzeczach przyszła do nas najstarsza kobieta na kursie. Nazwałam ją Momo. Choć w nepalskiej babci byłoby jakoś inaczej, to się dowiedziałam jak – to skomplikowane i niezbyt piękne słowo. Ale imię Momo było dla niej bardzo odpowiednie.

Była taka delikatna, szczupła i sucha, opalona. Miała długi siwy warkocz, przyjemnie delikatne rysy i wytrwałe dłonie. I tak Momo zaczęła się kąpać. Nie wiadomo, dlaczego zdecydowała się to zrobić nie pod prysznicem, który był tuż obok niej, ale właśnie tutaj przy umywalkach na oczach wszystkich.

Miała na sobie sari i najpierw zdjęła mu top. Pozostając pod spodem w suchym sari, zanurzyła kawałek materiału w misce i zaczęła go mydlić. Na absolutnie prostych nogach pochyliła się do miednicy i namiętnie szorowała ubranie. Widoczna była jej naga klatka piersiowa. A te piersi wyglądały jak piersi młodej dziewczyny – małe i piękne. Skóra na jej plecach wyglądała, jakby była popękana. Dopasowane wystające łopatki. Była taka ruchliwa, zwinna, wytrwała. Po umyciu górnej części sari i nałożeniu jej, rozpuściła włosy i zanurzyła je w tej samej misce z wodą z mydłem, w której przed chwilą znajdowało się sari. Dlaczego oszczędza tyle wody? Albo mydło? Jej włosy były srebrne od wody z mydłem, a może od słońca. W pewnym momencie podeszła do niej inna kobieta, wzięła jakąś szmatkę, zanurzyła ją w misce, w której znajdowało się sari, i zaczęła masować plecy Momo. Kobiety nie zwróciły się do siebie. Nie komunikowali się. Ale Momo wcale nie była zaskoczona, że ​​masowano jej plecy. Po pewnym czasie wcierania skóry w pęknięcia, kobieta odłożyła szmatę i wyszła.

Była bardzo piękna, ten Momo. Słoneczny dzień, mydlany, z długimi srebrnymi włosami i szczupłym, silnym ciałem.

Rozejrzałem się i potarłem coś w misce na pokaz, aw końcu nie miałem czasu na pranie spodni, kiedy zabrzmiał gong do medytacji.

***

Obudziłem się w nocy przerażony. Serce waliło mi jak szalone, wyraźnie słyszalne było dzwonienie w uszach, palił mnie żołądek, cała byłam mokra od potu. Bałam się, że ktoś jest w pokoju, poczułam coś dziwnego… czyjąś obecność… bałam się śmierci. Ten moment, kiedy dla mnie wszystko się skończyło. Jak to się stanie z moim ciałem? Czy poczuję, że moje serce się zatrzyma? A może obok mnie jest ktoś nie stąd, po prostu go nie widzę, ale jest tutaj. Może pojawić się w każdej chwili, a ja zobaczę jego zarysy w ciemności, jego płonące oczy, poczuję jego dotyk.

Tak się bałam, że nie mogłam się ruszyć, az drugiej strony chciałam coś zrobić, cokolwiek, tylko po to, żeby to zakończyć. Obudź dziewczynę wolontariuszkę, która mieszkała z nami w budynku i opowiedz jej, co mi się przydarzyło, albo wyjdź na zewnątrz i otrząsnij się z tego złudzenia.

Na resztki siły woli, a może już wyrobiłem nawyk obserwacji, zacząłem obserwować swój oddech. Nie wiem jak długo to wszystko trwało, czułem dziki strach przy każdym oddechu i wydechu, raz za razem. Strach przed zrozumieniem, że jestem sam i nikt nie może mnie ochronić i uratować od chwili, od śmierci.

Potem zasnąłem. W nocy śniła mi się twarz diabła, była czerwona i dokładnie jak maska ​​demona, którą kupiłam w sklepie turystycznym w Katmandu. Czerwony, świecący. Tylko oczy były poważne i obiecywały mi wszystko, czego pragnę. Nie chciałem złota, seksu ani sławy, ale wciąż było coś, co trzymało mnie mocno w kręgu samsary. To było…

Najciekawsze jest to, że zapomniałem. Nie pamiętam, co to było. Ale pamiętam, że we śnie byłem bardzo zaskoczony: czy to naprawdę wszystko, dlaczego tu jestem? A oczy diabła odpowiedziały mi: „Tak”.

***

Dziś ostatni dzień ciszy, dziesiąty dzień. Oznacza to, że wszystko, koniec niekończącego się ryżu, koniec wstawania o 4-30 i oczywiście wreszcie słyszę głos ukochanej osoby. Czuję taką potrzebę usłyszenia jego głosu, przytulenia go i powiedzenia mu, że kocham go całym sercem, że myślę, że jeśli skupię się teraz na tym pragnieniu choć trochę bardziej, mogę się teleportować. W tym nastroju mija dziesiąty dzień. Okresowo okazuje się, że medytuję, ale nie specjalnie.

Wieczorem znów spotykamy się z dziadkiem. W tym dniu jest naprawdę smutny. Mówi, że jutro będziemy mogli mówić, a dziesięć dni to za mało na urzeczywistnienie dharmy. Ale jaką ma nadzieję, że nauczyliśmy się tu przynajmniej trochę medytować. Że jeśli po przyjeździe do domu jesteśmy źli nie przez dziesięć minut, ale co najmniej pięć, to już jest to ogromne osiągnięcie.

Dziadek radzi nam również powtarzać medytację raz w roku, a także medytować dwa razy dziennie i radzi nam, abyśmy nie byli jak jego znajomi z Varanasi. I opowiada nam historię o swoich przyjaciołach.

Pewnego dnia znajomi dziadków Goenki z Varanasi postanowili dobrze się bawić i wynajęli wioślarza, aby przez całą noc jeździł na nich wzdłuż Gangesu. Nadeszła noc, wsiedli do łodzi i powiedzieli do wioślarza – wiosłuj. Zaczął wiosłować, ale po około dziesięciu minutach powiedział: „Czuję, że niesie nas prąd, czy mogę odłożyć wiosła?” Przyjaciele Goenki pozwolili na to wioślarzowi, łatwo mu wierząc. Rano, gdy wzeszło słońce, zobaczyli, że nie odpłynęli z brzegu. Byli źli i rozczarowani.

„A więc ty”, podsumował Goenka, „jesteś zarówno wioślarzem, jak i tym, który wynajmuje wioślarza”. Nie oszukujcie się w podróży Dharmy. Praca!

***

Dziś ostatni wieczór naszego pobytu tutaj. Wszyscy medytujący idą gdzie. Przeszłam obok sali medytacyjnej i spojrzałam w twarze nepalskich kobiet. Ciekawe, pomyślałem, że jakiś wyraz wydawał się zamrozić na jednej lub drugiej twarzy.

Chociaż twarze są nieruchome, kobiety są wyraźnie „same w sobie”, ale można spróbować odgadnąć ich charakter i sposób, w jaki wchodzą w interakcję z otaczającymi je ludźmi. Ta z trzema pierścieniami na palcach, cały czas podniesionym podbródkiem i sceptycznie zaciśniętymi ustami. Wydaje się, że jeśli otworzy usta, pierwszą rzeczą, jaką powie, będzie: „Wiesz, nasi sąsiedzi to tacy idioci”.

Albo ten. Niby nic, jasne jest, że nie jest złem. Więc spuchnięty i trochę głupi, powolny. Ale potem patrzysz, patrzysz, jak zawsze bierze dla siebie kilka porcji ryżu na kolację, albo jak najpierw rzuca się na miejsce w słońcu, albo jak patrzy na inne kobiety, zwłaszcza Europejki. I tak łatwo sobie wyobrazić ją przed nepalskim telewizorem mówiącą: „Mukund, nasi sąsiedzi mieli dwa telewizory, a teraz mają trzeci. Gdybyśmy tylko mieli inny telewizor. I zmęczony i prawdopodobnie dość wyschnięty takim życiem, Mukund odpowiada jej: „Oczywiście, kochanie, tak, kupimy kolejny telewizor”. A ona, mlaskając trochę jak cielę, jakby żuła trawę, leniwie patrzy w telewizor i jest dla niej zabawne, gdy ją rozśmieszają, smuci, gdy chcą ją zmartwić… Albo tutaj…

Ale potem moje fantazje zostały przerwane przez Momo. Zauważyłem, że przeszła obok i dość pewnie podeszła do ogrodzenia. Faktem jest, że cały nasz obóz medytacyjny otoczony jest małymi płotkami. Kobiety są odgrodzone od mężczyzn, a my wszyscy pochodzimy ze świata zewnętrznego i domów nauczycieli. Na wszystkich płotach widnieją napisy: „Proszę nie przekraczać tej granicy. Bądź szczęśliwy!" A oto jedno z tych ogrodzeń, które oddzielają medytujących od świątyni Vipassana.

To także sala medytacyjna, tylko piękniejsza, wykończona złotem i podobna do rozciągniętego ku górze stożka. A Momo podszedł do tego ogrodzenia. Podeszła do szyldu, rozejrzała się i – dopóki nikt nie patrzył – zdjęła pierścień z drzwi stodoły i szybko przez nie prześlizgnęła. Pobiegła kilka kroków w górę i bardzo zabawnie przechyliła głowę, wyraźnie patrzyła na skroń. Potem znów oglądając się za siebie i zdając sobie sprawę, że nikt jej nie widzi (udawałem, że patrzę na podłogę), krucha i sucha Momo wbiegła na kolejne 20 stopni i zaczęła otwarcie wpatrywać się w tę świątynię. Zrobiła kilka kroków w lewo, potem kilka w prawo. Złożyła ręce. Odwróciła głowę.

Potem zobaczyłem zdyszaną nianię nepalskich kobiet. Europejki i Nepalki miały różnych wolontariuszy i choć bardziej szczerze byłoby powiedzieć „wolontariuszka”, kobieta wyglądała jak miła niania z jednego z rosyjskich szpitali. Cicho podbiegła do Momo i pokazała rękami: „Wracaj”. Momo odwrócił się, ale udał, że jej nie widzi. I dopiero gdy niania do niej podeszła, Momo zaczęła przyciskać ręce do serca i całym pozorem pokazywać, że nie widziała znaków i nie wiedziała, że ​​nie można tu wejść. Pokręciła głową i wyglądała na strasznie winną.

Co jest na jej twarzy? Nadal myślałem. Coś w tym rodzaju… Jest mało prawdopodobne, żeby mogła być poważnie zainteresowana pieniędzmi. Może… Cóż, oczywiście. To takie proste. Ciekawość. Momo ze srebrnymi włosami była strasznie ciekawa, po prostu niemożliwa! Nawet ogrodzenie nie mogło jej powstrzymać.

***

Dzisiaj rozmawialiśmy. Europejki rozmawiały o tym, jak się wszyscy czuliśmy. Byli zakłopotani, że wszyscy bekaliśmy, puszczaliśmy bąki i czkaliśmy. Gabrielle, Francuzka, powiedziała, że ​​nic nie czuje i cały czas zasypia. „Co, poczułeś coś?” zastanawiała się.

Okazało się, że Josephine to Joselina – źle odczytałem jej imię. Nasza krucha przyjaźń runęła na barierę językową. Okazało się, że jest Irlandką z bardzo ciężkim akcentem dla mojej percepcji i szaleńczą szybkością mowy, więc uścisnęliśmy się kilka razy i to było to. Wielu powiedziało, że ta medytacja jest dla nich częścią większej podróży. Byli też w innych aśramach. Amerykanka, która przyjechała po raz drugi specjalnie na Vipassanę, powiedziała, że ​​tak, to naprawdę ma pozytywny wpływ na jej życie. Zaczęła malować po pierwszej medytacji.

Rosjanka Tanya okazała się freediverem. Kiedyś pracowała w biurze, ale potem zaczęła nurkować głęboko bez sprzętu do nurkowania i została tak zalana, że ​​teraz nurkuje 50 metrów i była na Mistrzostwach Świata. Kiedy coś powiedziała, powiedziała: „Kocham cię, kupię tramwaj”. To wyrażenie mnie urzekło i zakochałem się w niej w tym momencie na czysto rosyjski sposób.

Japonki prawie nie mówiły po angielsku i trudno było z nimi prowadzić dialog.

Wszyscy zgodziliśmy się tylko co do jednego – byliśmy tu, żeby jakoś poradzić sobie z naszymi emocjami. Które nas odwróciły, wpłynęły na nas, były zbyt silne, dziwne. I wszyscy chcieliśmy być szczęśliwi. I chcemy teraz. I wygląda na to, że zaczęliśmy trochę… Wygląda na to, że tak jest.

***

Tuż przed wyjazdem udałem się do miejsca, w którym zwykle piliśmy wodę. Stały tam nepalskie kobiety. Gdy zaczęliśmy rozmawiać, natychmiast zdystansowali się od anglojęzycznych pań, a komunikacja ograniczała się do uśmiechów i zawstydzenia „przepraszam”.

Cały czas trzymali się razem, trzy lub cztery osoby w pobliżu i nie było tak łatwo z nimi rozmawiać. I szczerze mówiąc bardzo chciałam zadać im kilka pytań, zwłaszcza że Nepalczycy w Katmandu traktują odwiedzających wyłącznie jako turystów. Rząd nepalski podobno zachęca do takiej postawy, a może wszystko jest źle z gospodarką… nie wiem.

Ale komunikacja z Nepalczykami, nawet spontaniczna, sprowadza się do interakcji kupna i sprzedaży. A to oczywiście jest po pierwsze nudne, a po drugie też nudne. W sumie była to świetna okazja. Podszedłem więc napić się wody, rozejrzałem się. W pobliżu były trzy kobiety. Jedna młoda kobieta z wściekłością na twarzy robi ćwiczenia rozciągające, inna w średnim wieku z przyjemnym wyrazem twarzy, a trzecia nie. Nawet jej teraz nie pamiętam.

Zwróciłem się do kobiety w średnim wieku. „Przepraszam panią”, powiedziałem, „nie chcę pani przeszkadzać, ale jestem bardzo zainteresowany, aby dowiedzieć się czegoś o nepalskich kobietach io tym, jak się czułaś podczas medytacji”.

– Oczywiście – powiedziała.

I oto, co mi powiedziała:

„W Vipassanie widuje się sporo starszych kobiet lub kobiet w średnim wieku i nie jest to przypadek. Tu w Katmandu pan Goenka jest dość popularny, jego społeczność nie jest uważana za sektę. Czasami ktoś wraca z vipassany i widzimy, jak ta osoba się zmieniła. Staje się milszy dla innych i spokojniejszy. Tak więc ta technika zyskała popularność w Nepalu. O dziwo, młodzi ludzie są nią mniej zainteresowani niż ludzie w średnim wieku i starsi. Mój syn mówi, że to wszystko bzdury i że trzeba iść do psychologa, jeśli coś jest nie tak. Mój syn robi interesy w Ameryce i jesteśmy zamożną rodziną. Ja również mieszkam w Ameryce od dziesięciu lat i wracam tu tylko od czasu do czasu, aby zobaczyć moich krewnych. Młodsze pokolenie w Nepalu jest na złej ścieżce rozwoju. Najbardziej interesują ich pieniądze. Wydaje im się, że jeśli ma się samochód i dobry dom, to już jest szczęście. Być może wynika to z straszliwej biedy, która nas otacza. Dzięki temu, że mieszkam w Ameryce od dziesięciu lat, mogę porównywać i analizować. I to właśnie widzę. Ludzie z Zachodu przyjeżdżają do nas w poszukiwaniu duchowości, a Nepalczycy jadą na Zachód, bo chcą szczęścia materialnego. Gdyby to było w mojej mocy, wszystko, co zrobiłabym dla mojego syna, to zabranie go do Vipassany. Ale nie, mówi, że nie ma czasu, za dużo pracy.

Ta praktyka dla nas łatwo łączy się z hinduizmem. Nasi bramini nic o tym nie mówią. Jeśli chcesz, ćwicz dla swojego zdrowia, po prostu bądź miły i obserwuj wszystkie święta.

Vipassana bardzo mi pomaga, odwiedzam ją po raz trzeci. Byłem na treningach w Ameryce, ale to nie to samo, nie zmienia cię tak głęboko, nie wyjaśnia ci, co się tak głęboko dzieje.

Nie, starszym kobietom nie jest trudno medytować. Siedzimy w pozycji lotosu od wieków. Kiedy jemy, szyjemy lub robimy coś innego. Dlatego nasze babcie z łatwością siedzą w tej pozycji przez godzinę, czego nie można powiedzieć o was, ludziach z innych krajów. Widzimy, że jest to dla ciebie trudne, a dla nas jest to dziwne”.

Nepalska kobieta napisała mój e-mail i powiedziała, że ​​doda mnie na facebooku.

***

Po zakończeniu kursu dostaliśmy to, co mijaliśmy przy wejściu. Telefony, aparaty fotograficzne, kamery. Wielu wróciło do ośrodka i zaczęło robić zdjęcia grupowe lub coś kręcić. Trzymałem smartfon w dłoni i myślałem. Naprawdę chciałem zachować grejpfrut z żółtymi owocami na tle jasnoniebieskiego nieba. Zwrot czy nie? Wydawało mi się, że gdybym to zrobił – skieruj aparat w telefonie na to drzewo i kliknij na nie, to coś zdewaluuje. Jest to tym bardziej dziwne, że na co dzień lubię robić zdjęcia i często to robię. Przechodzili obok mnie ludzie z profesjonalnymi aparatami, wymieniali opinie i klikali wszystko dookoła.

Minęło już kilka miesięcy od zakończenia medytacji, ale kiedy chcę, zamykam oczy, a przed nimi jest albo drzewo grejpfrutowe z jasnożółtymi okrągłymi grejpfrutami na tle jasnoniebieskiego nieba, albo szare szyszki Himalaje w wietrzny, różowo-czerwony wieczór. Pamiętam pęknięcia w schodach, które prowadziły nas do sali medytacyjnej, pamiętam ciszę i spokój sali wewnątrz. Z jakiegoś powodu to wszystko stało się dla mnie ważne i pamiętam to, podobnie jak epizody z dzieciństwa czasami się wspominają – z poczuciem jakiejś wewnętrznej radości, powietrza i światła. Może kiedyś narysuję z pamięci drzewo grejpfrutowe i powieszę je w swoim domu. Gdzieś, gdzie promienie słoneczne padają najczęściej.

Tekst: Anna Szmeleva.

Dodaj komentarz