Psychologia

W dzisiejszych czasach dzieciństwo jest coraz bardziej konkurencyjne, ale warto zastanowić się, czy wywieranie zbyt dużej presji na dzieci naprawdę pomaga im odnieść sukces. Dziennikarz Tanis Carey sprzeciwia się zawyżonym oczekiwaniom.

Kiedy w 1971 roku przyniosłam do domu pierwsze stopnie z komentarzami nauczycielki, mama musiała być zadowolona, ​​że ​​jej córka, jak na swój wiek, była „doskonała w czytaniu”. Ale jestem pewien, że nie wzięła tego całkowicie za swoją zasługę. Dlaczego więc 35 lat później, kiedy otworzyłam pamiętnik mojej córki Lily, ledwo mogłam powstrzymać podekscytowanie? Jak to się stało, że ja, podobnie jak miliony innych rodziców, zaczęłam czuć się całkowicie odpowiedzialna za sukces mojego dziecka?

Wydaje się, że dzisiaj edukacja dzieci zaczyna się już w łonie matki. Będąc tam, powinni posłuchać muzyki klasycznej. Od momentu narodzin zaczyna się program nauczania: fiszki do pełnego rozwoju oczu, lekcje języka migowego, zanim nauczą się mówić, lekcje pływania, zanim nauczą się chodzić.

Zygmunt Freud powiedział, że rodzice bezpośrednio wpływają na rozwój dzieci — przynajmniej psychologicznie.

Byli rodzice, którzy traktowali rodzicielstwo zbyt poważnie w czasach pani Bennet w Dumie i uprzedzeniu, ale wtedy wyzwaniem było wychowanie dziecka, którego maniery odzwierciedlały status społeczny rodzica. Dziś obowiązki rodziców są znacznie bardziej złożone. Wcześniej utalentowane dziecko uważano za „dar Boży”. Ale potem przyszedł Zygmunt Freud, który powiedział, że rodzice bezpośrednio wpływają na rozwój dzieci — przynajmniej pod względem psychologicznym. Wtedy szwajcarski psycholog Jean Piaget wpadł na pomysł, że dzieci przechodzą przez pewne etapy rozwoju i można je uważać za „małych naukowców”.

Jednak ostatnią kroplą dla wielu rodziców było utworzenie pod koniec II wojny światowej szkół specjalnych kształcących 25% najzdolniejszych dzieci. W końcu, jeśli pójście do takiej szkoły gwarantowało ich dzieciom świetlaną przyszłość, jak mogliby przepuścić taką szansę? «Jak sprawić, by dziecko było mądrzejsze?» – takie pytanie zaczęło zadawać sobie coraz więcej rodziców. Wielu znalazło odpowiedź w książce „Jak nauczyć dziecko czytać?”, napisanej przez amerykańskiego fizjoterapeutę Glenna Domana w 1963 roku.

Doman udowodnił, że niepokój rodziców można łatwo zamienić w twardą walutę

Opierając się na swoich badaniach nad rehabilitacją dzieci z uszkodzeniami mózgu, Doman opracował teorię, że mózg dziecka rozwija się najszybciej w pierwszym roku życia. A to, jego zdaniem, oznaczało, że trzeba aktywnie angażować się z dziećmi, dopóki nie osiągną wieku trzech lat. Ponadto stwierdził, że dzieci rodzą się z takim pragnieniem wiedzy, że przewyższa ona wszelkie inne naturalne potrzeby. Pomimo faktu, że tylko kilku naukowców poparło jego teorię, na całym świecie sprzedano 5 milionów egzemplarzy książki „Jak nauczyć dziecko czytać”, przetłumaczonej na 20 języków.

Moda na wczesną edukację dzieci zaczęła się aktywnie rozwijać w latach 1970., ale już na początku lat 1980. psycholodzy odnotowali wzrost liczby dzieci w stanie stresu. Odtąd dzieciństwo determinowały trzy czynniki: lęk, ciągła praca nad sobą i rywalizacja z innymi dziećmi.

Książki dla rodziców nie skupiają się już na karmieniu i opiece nad dzieckiem. Ich głównym tematem były sposoby na zwiększenie IQ młodego pokolenia. Jednym z bestsellerów jest Jak wychować mądrzejsze dziecko? — nawet obiecał zwiększyć ją o 30 punktów w przypadku ścisłego przestrzegania rady autora. Domanowi nie udało się stworzyć nowego pokolenia czytelników, ale udowodnił, że niepokój rodziców można zamienić w twardą walutę.

Noworodki, które jeszcze nie rozumieją, jak kontrolować ciało, są zmuszone do gry na pianinie dla dzieci

Im bardziej nieprawdopodobne stawały się te teorie, tym głośniejszy był protest naukowców, którzy twierdzili, że marketerzy mylili neuronaukę – badanie układu nerwowego – z psychologią.

W tej atmosferze kazałem mojemu pierwszemu dziecku obejrzeć bajkę «Baby Einstein» (bajki edukacyjne dla dzieci od trzech miesięcy — ok. wyd.). Zdrowy rozsądek powinien mi powiedzieć, że to może tylko pomóc jej zasnąć, ale podobnie jak inni rodzice desperacko trzymałem się myśli, że jestem odpowiedzialny za intelektualną przyszłość mojej córki.

W ciągu pięciu lat od premiery Baby Einstein jedna na cztery amerykańskie rodziny kupiła przynajmniej jeden kurs wideo na temat nauczania dzieci. Do 2006 roku w samej Ameryce marka Baby Einstein zarobiła 540 milionów dolarów, zanim została przejęta przez Disneya.

Na horyzoncie pojawiły się jednak pierwsze problemy. Niektóre badania wykazały, że tak zwane filmy edukacyjne często zakłócają normalny rozwój dzieci, zamiast go przyspieszać. Wraz ze wzrostem krytyki Disney zaczął przyjmować zwrócone towary.

„Efekt Mozarta” (wpływ muzyki Mozarta na ludzki mózg. — ok. wyd.) wymyka się spod kontroli: noworodki, które jeszcze nie wiedzą, jak kontrolować ciało, zmuszone są grać na dziecięcym pianinie w specjalnie wyposażonych kącikach. Nawet takie rzeczy jak skakanka mają wbudowane lampki, które pomagają dziecku zapamiętać liczby.

Większość neuronaukowców zgadza się, że nasze oczekiwania dotyczące zabawek edukacyjnych i filmów są zbyt wysokie, jeśli nie bezpodstawne. Nauka została zepchnięta na pogranicze laboratorium i szkoły podstawowej. Ziarna prawdy w całej tej historii zamieniły się w wiarygodne źródła dochodu.

Nie chodzi tylko o to, że zabawki edukacyjne nie czynią dziecka mądrzejszym, ale pozbawiają je możliwości uczenia się ważniejszych umiejętności, które można nabyć podczas regularnej zabawy. Oczywiście nikt nie mówi, że dzieci powinny być pozostawione same w ciemnym pokoju bez możliwości rozwoju intelektualnego, ale nadmierna presja nie oznacza, że ​​będą mądrzejsze.

Neurobiolog i biolog molekularny John Medina wyjaśnia: „Dodawanie stresu do nauki i zabawy jest bezproduktywne: im więcej hormonów stresu niszczy mózg dziecka, tym mniej prawdopodobne jest, że odniesie ono sukces”.

Zamiast tworzyć świat geeków, wpędzamy dzieci w depresję i nerwowość

Żadna inna dziedzina nie potrafiła wykorzystać rodzicielskich wątpliwości tak jak prywatna edukacja. Jeszcze jedno pokolenie temu sesje dodatkowych korepetycji były dostępne tylko dla dzieci, które pozostawały w tyle lub które musiały uczyć się do egzaminów. Obecnie, według badania przeprowadzonego przez charytatywną organizację edukacyjną Sutton Trust, około jedna czwarta uczniów, oprócz obowiązkowych lekcji, uczy się dodatkowo z nauczycielami.

Wielu rodziców dochodzi do wniosku, że jeśli niepewne siebie dziecko jest nauczane przez nieprzygotowanego nauczyciela, może to prowadzić do dalszego zaostrzenia problemu psychologicznego.

Zamiast tworzyć świat geeków, wpędzamy dzieci w depresję i nerwowość. Zamiast pomagać im dobrze w szkole, nadmierna presja prowadzi do niskiej samooceny, utraty chęci do czytania i matematyki, problemów ze snem i złych relacji z rodzicami.

Dzieci często czują, że są kochane tylko ze względu na ich sukces — a potem zaczynają oddalać się od rodziców z obawy, że ich rozczarują.

Wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, że większość problemów behawioralnych wynika z presji, z jaką borykają się ich dzieci. Dzieci czują, że są kochane tylko ze względu na ich sukces, a potem zaczynają oddalać się od rodziców z obawy, że ich rozczarują. Nie tylko rodzice są winni. Muszą wychowywać swoje dzieci w atmosferze rywalizacji, presji państwa i szkół mających obsesję na punkcie statusu. Dlatego rodzice nieustannie obawiają się, że ich wysiłki nie wystarczą, aby ich dzieci mogły odnieść sukces w dorosłym życiu.

Nadszedł jednak czas, aby przywrócić dzieciom bezchmurne dzieciństwo. Musimy przestać wychowywać dzieci z myślą, że powinny być najlepsze w klasie, a ich szkoła i kraj powinny znaleźć się na szczycie rankingów edukacyjnych. Wreszcie, główną miarą sukcesu rodziców powinno być szczęście i bezpieczeństwo dzieci, a nie ich oceny.

Dodaj komentarz