Psychologia

O dziecięcym okrucieństwie (a także egoizmie, nietakcie, chciwości itd.) powiedziano tak wiele i różnie, że nie ma sensu ich powtarzać. Wyciągnijmy od razu wniosek: dzieci (podobnie jak zwierzęta) nie znają sumienia. Nie jest to ani podstawowy instynkt, ani coś wrodzonego. Nie ma sumienia w naturze, tak jak nie ma systemu finansowego, granic państwowych i różnych interpretacji powieści „Ulisses” Joyce'a.

Nawiasem mówiąc, wśród dorosłych jest wielu, którzy słyszeli o sumieniu. I robi mądrą minę na wszelki wypadek, żeby nie wpaść w bałagan. To właśnie robię, gdy słyszę coś w rodzaju „zmienności”. (Diabeł wie, o co chodzi? Być może zrozumiem to z dalszego rozumowania rozmówcy. W przeciwnym razie, jeszcze lepiej, zgodnie z jednym z praw Murphy’ego, okazuje się, że tekst całkowicie zachowuje swoje znaczenie nawet bez niezrozumianych słów).

Skąd więc bierze się to sumienie?

Ponieważ nie bierzemy pod uwagę idei gwałtownego przebudzenia świadomości, przełomu społeczno-kulturowego archetypu w psychice nastolatków, czy osobistej rozmowy z Panem, pozostają rzeczy całkiem materialne. W skrócie mechanizm wygląda następująco:

Sumienie jest samopotępieniem i samoukaraniem za popełnienie „złego”, „zła”.

Aby to zrobić, musimy odróżnić „dobre” od „zła”.

Rozróżnienie między dobrem a złem jest ułożone w dzieciństwie w formie banalnego treningu: za „dobre” chwalą i dają słodycze, za „złe” biją. (Ważne, aby OBA bieguny były odłożone na bok na poziomie doznań, inaczej efekt edukacji nie zadziała).

Jednocześnie nie tylko dają słodycze i biją. Ale wyjaśniają:

  • co to było — „złe” lub „dobre”;
  • dlaczego było „złe” lub „dobre”;
  • i jak, jakimi słowami nazywają to porządni, dobrze wychowani, dobrzy ludzie;
  • a dobrzy to ci, którzy nie są bici; źli — którzy są bici.

Wtedy wszystko jest według Pavlova-Lorentza. Ponieważ jednocześnie z cukierkiem lub paskiem dziecko widzi mimikę, słyszy głosy i konkretne słowa, doznaje momentów nasyconych emocjonalnie (sugestia mija szybciej), plus ogólna podatność dzieci na sugestię ze strony rodziców — po kilku (dziesiątkach) razach mamy wyraźnie połączone reakcje. Mimika twarzy i głosy rodziców dopiero zaczynają się zmieniać, a dziecko już „rozumiało”, co zrobiło „dobrze” lub „źle”. I zaczął się radować z góry lub — co jest teraz dla nas bardziej interesujące — czuć się kiepsko. Kurcz się i bój. To znaczy „przenikać” i „urzeczywistniać”. A jeśli nie zrozumiesz po pierwszych znakach, powiedzą mu słowa-kotwice: „podłość”, „chciwość”, „tchórzostwo” lub „szlachetność”, „prawdziwy mężczyzna”, „księżniczka” — tak, aby nadeszło szybciej. Dziecko zostaje wykształcone.

Chodźmy dalej. Życie dziecka trwa, proces edukacji trwa. (Trening trwa, nazwijmy ich własnymi imionami). Ponieważ celem treningu jest trzymanie się w granicach, zabronienie sobie robienia niepotrzebnych rzeczy i zmuszanie się do robienia tego, co konieczne, teraz kompetentny rodzic chwali — „dobre” — za to, że dziecko „rozumiało to, co zrobił źle” i ukarał się za to — za to, przez co przechodzi. Co najmniej ci, którzy są „świadomi”, „wyznani”, „skruszeni”, są mniej karani. Tu stłukł wazon, ale nie ukrywał, nie rzucił na kota, ale — koniecznie „winny” — przyszedł SAM, PRZYZNAJĄC, że jest WINNY i GOTOWY NA KARA.

Voila: dziecko odnajduje KORZYŚCI z samoobwiniania. To jeden z jego magicznych sposobów na uniknięcie kary, złagodzenie jej. Czasami nawet złe zachowanie zamienia w godność. A jeśli pamiętasz, że główną integralną cechą osoby jest przystosowanie się, wszystko jest jasne. Im częściej osoba w dzieciństwie musiała odcinać dodatkowe osoby na „sumienie” i redukować ich liczbę na „sumienność”, tym pewniej takie doświadczenia odciskały się na poziomie odruchu. Kotwice, jeśli wolisz.

Kontynuacja jest też zrozumiała: ilekroć człowiek (już dorosły), widzi, czuje, przyjmuje ZAGROŻENIE (zasłużoną karą lub czymś, co jest tylko wymierzoną karą — było i jest wielu towarzyszy przestępców i wojskowych dla takich sztuczki), zaczyna pokutować do — AP! — omijać ludzi, zmiękczać przyszłość, a nie zagarniać jej w całości. I wzajemnie. Jeśli osoba szczerze nie widzi zagrożenia, to „nic takiego”, „wszystko jest w porządku”. A sumienie śpi słodkim snem dziecka.

Pozostaje tylko jeden szczegół: dlaczego człowiek szuka wymówek przed sobą? Wszystko jest proste. Szuka ich nie przed sobą. Ćwiczy swoją obronę przed tymi (czasami bardzo spekulacyjnymi), o których myśli, że pewnego dnia przyjdą i poproszą o psoty. Zastępuje się rolą sędziego i kata. Testuje swoje argumenty, szuka najlepszych powodów. Ale to rzadko pomaga. Przecież on (tam, w nieświadomych głębinach) pamięta, że ​​ci, którzy się usprawiedliwiają (opierają się, dranie!) także otrzymują za „niesumienie”, a ci, którzy szczerze żałują — odpust za „sumienie”. Dlatego ci, którzy zaczną się usprawiedliwiać przed sobą, nie będą usprawiedliwieni do końca. Nie szukają «prawdy». A — ochrona przed karą. A od dzieciństwa wiedzą, że wychwalają i karzą nie za prawdę, ale za — POSŁUSZEŃSTWO. Że ci, którzy (jeśli) zrozumieją, będą szukać nie „słusznego”, ale „zrealizowanego”. Nie „kontynuując zamykanie się”, ale „dobrowolnie zdradzając się w ręce”. Posłuszny, zarządzalny, gotowy do „współpracy”.

Usprawiedliwianie się sumieniem jest bezużyteczne. Sumienie odpuszcza, gdy nadchodzi bezkarność (choć pozornie). Przynajmniej jako nadzieja, że ​​„jeśli do tej pory nic nie było, to nie będzie więcej”.

Dodaj komentarz