Psychiatra: Przygnębiony lekarz wstaje rano i idzie do swoich pacjentów. Praca to często ostatni bastion
Koronawirus Co musisz wiedzieć Koronawirus w Polsce Koronawirus w Europie Koronawirus na świecie Przewodnik Mapa Najczęściej zadawane pytania #Porozmawiajmy o

– Lekarz może być mocno przygnębiony, ale rano wstanie, pójdzie do pracy, bezbłędnie wykona swoje obowiązki, potem wróci do domu i położy się, nic innego nie będzie mógł zrobić. Podobnie działa z uzależnieniem. Moment, w którym lekarz przestaje radzić sobie z pracą, jest ostatni – mówi dr Magdalena Flaga-Łuczkiewicz, psychiatra, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.

  1. COVID-19 sprawił, że głośno rozmawialiśmy o zdrowiu psychicznym lekarzy, rozumiejąc, że kiedy pracujesz z takim obciążeniem, nie możesz sobie z tym poradzić. To jeden z nielicznych plusów pandemii mówi dr Flaga-Łuczkiewicz
  2. Jak wyjaśnia psychiatra, wypalenie jest częstym problemem wśród lekarzy. W USA co drugi lekarz jest wypalony, w Polsce co trzeci, choć są to dane sprzed pandemii
  3. – Najtrudniejszą emocjonalnie rzeczą jest bezsilność. Wszystko idzie dobrze i nagle pacjent umiera – tłumaczy psychiatra. – Dla wielu lekarzy biurokracja i chaos organizacyjny są frustrujące. Zdarzają się sytuacje takie jak: drukarka się zepsuła, system nie działa, nie ma możliwości odesłania pacjenta
  4. Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej TvoiLokony

Karolina Świdrak, MedTvoiLokony: Zacznijmy od tego, co najważniejsze. Jaka jest obecnie kondycja psychiczna lekarzy w Polsce? Przypuszczam, że COVID-19 znacznie go pogorszył, ale także sprawił, że wiele osób rozmawiało o lekarzach i interesowało się ich dobrym samopoczuciem. Jak się mają sami lekarze?

dr Magdalena Flaga-Łuczkiewicz: COVID-19 mógł pogorszyć zdrowie psychiczne lekarzy, ale przede wszystkim sprawił, że zaczęliśmy o tym głośno mówić. To kwestia ogólnego nastawienia i tego, że dziennikarzy z różnych mediów głównego nurtu interesują się tematem powstawania książek ukazujących ten zawód w życzliwym świetle. Wiele osób zaczęło rozumieć, że kiedy pracujesz w takim obciążeniu, nie możesz sobie z tym poradzić. Często mówię, że to jeden z nielicznych plusów pandemii: zaczęliśmy rozmawiać o emocjach lekarzy i ich uczuciach. Chociaż stan psychiczny lekarzy na świecie jest przedmiotem badań od dziesięcioleci. Wiemy od nich, że w USA co drugi lekarz jest wypalony, aw Polsce co trzeci, choć są to dane sprzed pandemii.

Problem jednak w tym, że choć wciąż mówi się o wypaleniu się lekarzy, o tyle poważniejsze problemy są już otoczone zmową milczenia. Lekarze boją się napiętnowania, problemy takie jak choroby czy zaburzenia psychiczne są bardzo napiętnowane, a tym bardziej w środowisku medycznym. To także nie tylko polski fenomen. Praca w zawodach medycznych nie sprzyja głośnemu mówieniu: źle się czuję, coś jest nie tak z moimi emocjami.

Czyli lekarz jest jak szewc, który chodzi bez butów?

Tak właśnie jest. Kilka lat temu mam przed sobą podręcznik leczenia z amerykańskiego wydawnictwa psychiatrycznego. A dużo mówi się o wciąż krążącym w naszym środowisku przekonaniu, że lekarz ma być fachowy i rzetelny, bez emocji i że nie może zdradzić, że sobie z czymś nie radzi, bo może to być odbierane jako brak profesjonalizmu. Być może przez pandemię coś się nieco przesunęło, bo pojawia się temat lekarzy, ich stanu psychicznego i tego, że mają prawo mieć dość.

Przyjrzyjmy się tym problemom jeden po drugim. Wypalenie zawodowe: pamiętam ze studiów psychologicznych, że dotyczy to większości zawodów, które mają bezpośredni i stały kontakt z drugim człowiekiem. I tu trudno wyobrazić sobie zawód, który ma większy kontakt z innymi ludźmi niż lekarz.

Dotyczy to wielu zawodów medycznych i dzieje się głównie dlatego, że lekarze na co dzień poznają i radzą sobie z problemami wielu ludzi i radzą sobie z ich emocjami. I to, że lekarze chcą pomóc, ale nie zawsze.

Wyobrażam sobie, że wypalenie jest wierzchołkiem góry lodowej, a lekarze prawdopodobnie mają o wiele więcej problemów emocjonalnych. Z czym spotykasz się najczęściej?

Wypalenie nie jest chorobą. Oczywiście ma swój numer w klasyfikacji, ale nie jest to choroba jednostki, a indywidualna odpowiedź na problem ogólnoustrojowy. Wsparcie i pomoc dla jednostki są oczywiście ważne, ale nie będą w pełni skuteczne, jeśli nie nastąpią interwencje systemowe, np. zmiana organizacji pracy. Mamy szczegółowe badania na temat walki z wypaleniem prowadzone przez lekarzy, takich jak Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, które proponują dziesiątki możliwych interwencji indywidualnych i systemowych na różnych poziomach. Technik relaksacyjnych i uważności można nauczyć lekarzy, ale efekt będzie częściowy, jeśli nic się nie zmieni w miejscu pracy.

Czy lekarze cierpią na zaburzenia i choroby psychiczne?

Lekarze są ludźmi i mogą doświadczyć wszystkiego, czego doświadczają inni ludzie. Czy są chorzy psychicznie? Oczywiście. W naszym społeczeństwie co czwarta osoba ma, ma lub będzie miała zaburzenia psychiczne – depresję, lęki, zaburzenia snu, osobowości i uzależnienia. Prawdopodobnie wśród pracujących lekarzy z chorobami psychicznymi większość będą osoby z „bardziej korzystnym” przebiegiem choroby, ze względu na zjawisko „efekt zdrowego pracownika». Oznacza to, że w zawodach, które wymagają lat kompetencji, wysokiej odporności, pracy pod obciążeniem, będzie mniej osób z najcięższymi zaburzeniami psychicznymi, bo gdzieś po drodze „rozsypują się”, odchodzą. Są tacy, którzy mimo swojej choroby są w stanie poradzić sobie z wymagającą pracą.

Niestety pandemia sprawiła, że ​​wiele osób czuje się przytłoczonych problemami ze zdrowiem psychicznym. Mechanizm powstawania wielu zaburzeń psychicznych jest taki, że można mieć do nich predyspozycje biologiczne lub związane z doświadczeniami życiowymi. Jednak stres, przebywanie przez długi czas w trudnej sytuacji, jest zwykle bodźcem, który powoduje przekroczenie punktu krytycznego, dla którego mechanizmy radzenia sobie nie są już wystarczające. Dawniej człowiek jakoś sobie radził, teraz przez stres i zmęczenie ta równowaga jest zaburzona.

Dla lekarza ostatni telefon to moment, w którym nie jest już w stanie podołać swojej pracy. Praca to zwykle ostatni postój dla lekarza – lekarz może być mocno przygnębiony, ale wstanie rano, pójdzie do pracy, w pracy wykona swoje obowiązki niemal bezbłędnie, potem wróci do domu i położy się , nie będzie już mógł nic zrobić. więcej do zrobienia. Takich lekarzy spotykam na co dzień. Podobnie jest w przypadku osób uzależnionych. Moment, w którym lekarz przestaje radzić sobie z pracą, jest ostatnim. Wcześniej życie rodzinne, hobby, relacje z przyjaciółmi, wszystko inne się rozpada.

Dlatego często zdarza się, że lekarze z poważnymi zaburzeniami lękowymi, depresją i zespołem stresu pourazowego pracują przez długi czas i przyzwoicie funkcjonują w pracy.

  1. Mężczyźni i kobiety inaczej reagują na stres

Jak wygląda lekarz z zaburzeniem lękowym? Jak to działa?

Nie wyróżnia się. Nosi biały fartuch, jak każdy lekarz spotykany na korytarzach szpitalnych. Zwykle tego nie widać. Na przykład zespół lęku uogólnionego to coś, o czym niektórzy ludzie, którzy go mają, nawet nie wiedzą, że jest to zaburzenie. To ludzie, którzy martwią się o wszystko, tworzą mroczne scenariusze, mają takie wewnętrzne napięcie, że coś może się wydarzyć. Czasami wszyscy tego doświadczamy, ale osoba z takim zaburzeniem doświadcza tego cały czas, choć niekoniecznie to pokazuje. Ktoś skrupulatnie sprawdzi pewne rzeczy, będzie ostrożniejszy, dokładniejszy – jeszcze lepiej, świetny lekarz, który trzykrotnie sprawdzi wyniki badań.

Jak więc odczuwają się te zaburzenia lękowe?

Człowieka, który wraca do domu w ciągłym strachu i napięciu i nie jest w stanie nic innego zrobić, ale ciągle rozmyśla i sprawdza. Znam historię lekarza rodzinnego, który po powrocie do domu nieustannie zastanawia się, czy wszystko zrobił dobrze. Albo idzie do kliniki godzinę wcześniej, bo przypomniał sobie, że miał pacjenta trzy dni wcześniej i nie jest pewien, czy coś przeoczył, więc może zadzwonić do tego pacjenta na wszelki wypadek, czy nie, ale chciałby zadzwonić. To takie samodręczenie. I trudno zasnąć, bo myśli wciąż gonią.

  1. «Zamykamy się w samotności. Bierzemy butelkę i pijemy w lustrze »

Jak wygląda lekarz z depresją?

Depresja jest bardzo podstępna. Wszyscy lekarze mieli podczas studiów zajęcia z psychiatrii w szpitalu psychiatrycznym. Widzieli ludzi pogrążonych w skrajnej depresji, odrętwionych, zaniedbanych i często z urojeniami. A kiedy lekarz czuje, że niczego nie chce, że nie jest szczęśliwy, że ciężko wstaje do pracy i nie chce z nikim rozmawiać, pracuje wolniej lub łatwiej się denerwuje, myśli, że „to jest chwilowe urwisko". Depresja nie pojawia się nagle z dnia na dzień, tylko tli się przez długi czas i stopniowo się pogarsza, co jeszcze bardziej utrudnia samodiagnozę.

Coraz trudniej się skupić, osoba jest nieszczęśliwa lub zupełnie obojętna. Albo cały czas wściekły, zgorzkniały i sfrustrowany, z poczuciem nonsensu. Można mieć gorszy dzień, ale kiedy masz gorsze miesiące, jest to niepokojące.

  1. Czy są to lekarze medycyny sądowej, którzy ukrywają błędy innych lekarzy?

Ale jednocześnie przez wiele lat jest w stanie funkcjonować, pracować i wypełniać swoje obowiązki zawodowe, podczas gdy depresja się pogłębia.

Tak właśnie jest. Polski lekarz statystycznie pracuje w 2,5 placówkach – wynika z raportu Naczelnej Izby Lekarskiej sprzed kilku lat. A niektóre nawet w pięciu lub więcej miejscach. Mało który lekarz wykonuje jednorazową pracę, więc zmęczenie wiąże się ze stresem, który najczęściej tłumaczy się gorszym samopoczuciem. Brak snu, ciągła dyżur i frustracja prowadzą do wypalenia, a wypalenie zwiększa ryzyko depresji.

Lekarze próbują sobie radzić i szukać rozwiązań, które im pomogą. Uprawiają sport, rozmawiają z kolegą psychiatrą, przypisują sobie leki, które czasem na chwilę pomagają. Niestety zdarzają się również sytuacje, w których lekarze uciekają się do nałogów. Wszystko to jednak tylko wydłuża czas przed pójściem do specjalisty.

Jednym z objawów depresji mogą być trudności w zasypianiu. Profesor Wichniak badał lekarzy rodzinnych pod kątem snu. Na podstawie uzyskanych wyników wiemy, że dwóch na pięć, czyli 40 proc. lekarze są niezadowoleni ze swojego snu. Co oni robią z tym problemem? Jeden na czterech używa tabletek nasennych. Lekarz ma receptę i sam może przepisać lek.

Tak często zaczyna się spirala uzależnień. Znam przypadki, kiedy przychodzi do mnie ktoś, kto jest uzależniony np. od benzodiazepin, czyli środków przeciwlękowych i nasennych. Przede wszystkim mamy do czynienia z uzależnieniem, ale pod jego wpływem czasami odkrywamy długotrwałe zaburzenie nastroju lub lęk.

Fakt, że lekarz sam się leczy, maskuje problem na wiele lat i odkłada w czasie jego skuteczne rozwiązanie. Czy jest miejsce lub punkt w polskim systemie opieki zdrowotnej, gdzie ktoś może powiedzieć temu lekarzowi, że jest problem? Nie chodzi mi o kolegę lekarza czy troskliwą żonę, ale o jakieś rozwiązanie systemowe, np. okresowe badania psychiatryczne.

Nie, to nie istnieje. Podejmowana jest próba stworzenia takiego systemu w zakresie uzależnień i ciężkich chorób, ale bardziej chodzi o wykrywanie osób, które i tak już działają na tyle nieprawidłowo, że nie powinny, przynajmniej tymczasowo, wykonywać praktyki lekarskiej.

Przy każdej okręgowej izbie lekarskiej powinien być (i jest przez większość czasu) pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy. Jestem takim pełnomocnikiem w Izbie Warszawa. Ale jest instytucją powołaną do pomocy osobom, które ze względu na stan zdrowia mogą stracić możliwość wykonywania zawodu. Chodzi więc głównie o lekarzy zmagających się z uzależnieniem, którzy skłaniają się do leczenia, w przeciwnym razie ryzykują utratę prawa do wykonywania zawodu. Może być pomocny w sytuacjach ekstremalnych. Ale to działanie ma na celu negatywne skutki, a nie zapobieganie wypaleniu i zaburzeniom.

Odkąd jestem pełnomocnikiem ds. zdrowia lekarzy w Warszawskiej Izbie Lekarskiej, tj. od września 2019 r., staram się skupić na profilaktyce. W ramach tego mamy pomoc psychologiczną, 10 spotkań z psychoterapeutą. Na początek jest to pomoc w nagłych wypadkach, raczej krótkoterminowa. W 2020 roku skorzystało z niego 40 osób, a w 2021 roku znacznie więcej.

System jest zbudowany w taki sposób, że lekarz, który chciałby skorzystać z pomocy naszych psychoterapeutów najpierw zgłasza się do mnie. Rozmawiamy, rozumiemy sytuację. Jako psychiatra i psychoterapeuta jestem w stanie pomóc wybrać optymalny sposób pomocy danej osobie. Potrafię też ocenić stopień ryzyka samobójstwa, bo jak wiemy ryzyko samobójczej śmierci lekarzy jest najwyższe wśród wszystkich zawodów we wszystkich statystykach. Jedni chodzą do naszych psychoterapeutów, niektórzy ja odwołuję się do terapeutów uzależnień lub do psychiatry, są też osoby, które korzystały z psychoterapii w przeszłości i decydują się na powrót do swoich „starych” terapeutów. Jedni uczęszczają na 10 spotkań w izbie i to im wystarcza, inni, jeśli było to ich pierwsze doświadczenie z psychoterapią, decydują się na znalezienie własnego terapeuty i dłuższą terapię. Większość ludzi lubi tę terapię, uważa ją za dobre, rozwijające doświadczenie, zachęcając znajomych do skorzystania z niej.

Marzy mi się system, w którym lekarze uczą dbania o siebie już na studiach medycznych, mają możliwość uczestniczenia w grupach terapeutycznych i proszenia o pomoc. Dzieje się to powoli, ale wciąż nie wystarcza na to, czego potrzebujesz.

Czy ten system działa w całej Polsce?

Nie, to autorski program w izbie warszawskiej. W czasie pandemii pomoc psychologiczna została uruchomiona w kilku izbach, ale nie w każdym mieście. Czasami dostaję telefony od lekarzy z odległych miejsc.

– Chodzi o to, że w sytuacji silnych emocji – zarówno siebie, jak i drugiej strony – lekarz powinien mieć możliwość cofnięcia się o krok i wejścia na pozycję obserwatora. Spójrz na krzyczącą matkę dziecka i nie myśl o tym, żeby go wkurzyła i dotykała, ale zrozum, że jest bardzo zdenerwowana, bo boi się dziecka, a magnetofon krzyczał na nią, nie mogła znaleźć miejsca parkingowego lub idź do gabinetu – mówi dr Magdalena Flaga-Łuczkiewicz, psychiatra, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.

Kiedy studiowałem psychologię, miałem przyjaciół w szkole medycznej. Pamiętam, że traktowali psychologię z przymrużeniem oka, trochę się z tego śmiali, mówili: to tylko jeden semestr, trzeba jakoś przeżyć. A potem, po latach, przyznali, że żałują zaniedbania obiektu, bo później w pracy brakowało im umiejętności radzenia sobie z emocjami czy rozmowy z pacjentami. I do dziś zastanawiam się: dlaczego przyszły lekarz ma tylko jeden semestr psychologii?

Studia skończyłem w 2007 roku, czyli nie tak dawno. I miałam jeden semestr. Dokładniej: 7 klas psychologii medycznej. To był kawałek tematu, trochę o rozmowie z pacjentem, za mało. Teraz jest trochę lepiej.

Czy obecnie na studiach lekarze uczą takich rzeczy jak radzenie sobie z trudnymi kontaktami z pacjentami lub ich rodzinami, radzenie sobie z tym, że ci pacjenci umierają lub są nieuleczalnie chorzy i nie można im pomóc?

Mówisz o radzeniu sobie z własną bezsilnością to jedna z najtrudniejszych rzeczy w zawodzie lekarza. Wiem, że w Katedrze Komunikacji Medycznej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego są zajęcia z psychologii i komunikacji, są zajęcia z komunikacji w medycynie. Tam przyszli lekarze uczą się rozmawiać z pacjentem. Istnieje również Katedra Psychologii, która organizuje warsztaty i zajęcia. Do dyspozycji studentów są również zajęcia fakultatywne z grupy Balint, gdzie mogą poznać tę wspaniałą i wciąż mało znaną metodę poszerzania kompetencji medycznych o te miękkie, związane z emocjami.

To paradoksalna sytuacja: ludzie chcą być lekarzami, pomagać innym, mieć wiedzę, umiejętności, a tym samym kontrolę, nikt nie idzie do medycyny, żeby czuć się bezradnym. Jest jednak wiele sytuacji, w których nie możemy „wygrać”. W tym sensie, że nie możemy nic zrobić, musimy powiedzieć pacjentowi, że nie mamy mu nic do zaoferowania. Albo kiedy robimy wszystko dobrze i wydaje się, że jest na dobrej drodze, a jednak dzieje się najgorsze i pacjent umiera.

Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś dobrze sobie radził w takiej sytuacji. Albo inaczej: jeden będzie lepszy, drugi nie.

Rozmowa, „wyładowanie” tych emocji pomaga zrzucić ciężar. Idealnie byłoby mieć mądrego mentora, starszego kolegi, który przez to przeszedł, wie, jak to jest i jak sobie z tym radzić. Wspomniane już grupy balintowskie to świetna sprawa, bo pozwalają spojrzeć na nasze doświadczenia z różnych perspektyw i obalają w nas przerażającą samotność i poczucie, że wszyscy sobie radzą, a tylko my nie. Aby zobaczyć, jak potężna jest taka grupa, wystarczy kilka razy uczestniczyć w spotkaniu. Jeśli przyszły lekarz dowie się o działaniu grupy podczas studiów, to wie, że ma do dyspozycji takie narzędzie.

Ale prawda jest taka, że ​​ten system wsparcia lekarzy działa bardzo różnie w zależności od miejsca. Nie ma tu ogólnopolskich rozwiązań systemowych.

  1. Kryzys wieku średniego. Co się objawia i jak sobie z tym radzić?

Jakie elementy pracy lekarza lekarze postrzegają jako najbardziej stresujące i trudne?

Trudne czy frustrujące? Dla wielu lekarzy najbardziej frustrująca jest biurokracja i chaos organizacyjny. Myślę, że każdy, kto pracował lub pracuje w szpitalu lub publicznej przychodni zdrowia, wie, o czym mówi. Są to następujące sytuacje: drukarka się zepsuła, skończył się papier, system nie działa, nie ma możliwości odesłania pacjenta, nie ma możliwości dodzwonienia się, jest problem z dogadaniem się z rejestracją lub kierownictwo. Oczywiście w szpitalu można zlecić pacjentowi konsultację z innego oddziału, ale trzeba o to walczyć. Frustrujące jest to, co wymaga czasu i energii iw ogóle nie dotyczy leczenia pacjenta. Kiedy pracowałem w szpitalu, system elektroniczny dopiero zaczynał wchodzić, więc do dziś pamiętam dokumentację papierową, historie medyczne do wielu tomów. Trzeba było dokładnie opisać proces leczenia i chorobę pacjenta, pozszywać, ponumerować i wkleić. Jeśli ktoś chce być lekarzem, to zostaje lekarzem, żeby leczyć ludzi, a nie stemplować pieczątki i klikać na komputer.

A co jest trudne emocjonalnie, uciążliwe?

Bezsilność. Często ta bezradność wynika z tego, że wiemy co robić, jakie leczenie zastosować, ale np. opcja nie jest dostępna. Wiemy, jakiego leku użyć, na bieżąco czytamy o nowych metodach leczenia, wiemy, że gdzieś jest on stosowany, ale nie w naszym kraju, nie w naszym szpitalu.

Zdarzają się też sytuacje, w których postępujemy zgodnie z procedurami, angażujemy się, robimy, co możemy i wydaje się, że wszystko idzie dobrze, ale pacjent umiera lub sytuacja się pogarsza. Lekarzowi jest trudno emocjonalnie, gdy sprawy wymykają się spod kontroli.

  1. Psychiatrzy o skutkach zdystansowania społecznego podczas pandemii. Narasta zjawisko „głodu skóry”

A jak w oczach lekarza wyglądają kontakty z pacjentami? Stereotyp mówi, że pacjenci są trudni, wymagający, nie traktują lekarza jak partnerów. Na przykład przychodzą do biura z gotowym rozwiązaniem, które znaleźli w Google.

Może jestem w mniejszości, ale lubię, gdy pacjent przychodzi do mnie z informacjami znalezionymi w Internecie. Jestem zwolenniczką relacji partnerskiej z pacjentem, lubię, gdy interesuje się swoją chorobą i szuka informacji. Ale dla wielu lekarzy jest bardzo trudno, że pacjenci nagle chcą być traktowani jak partnerzy, nie uznają już autorytetu lekarza, a jedynie dyskutują. Niektórzy lekarze czują się tym obrażeni, mogą po prostu po ludzku żałować. I w tej relacji emocje są po obu stronach: sfrustrowany i zmęczony lekarz, który spotyka pacjenta w wielkim strachu i cierpieniu, to sytuacja, która nie sprzyja budowaniu przyjaznych relacji, jest dużo napięć, wzajemnych lęków lub braku winy to.

Z kampanii prowadzonej przez Fundację KIDS wiemy, że bardzo trudne w kontaktach z pacjentami są kontakty z rodzinami pacjentów, z rodzicami leczonych dzieci. To problem wielu pediatrów, psychiatrów dziecięcych. Diada, czyli dwuosobowa relacja z pacjentem, staje się triadą z lekarzem, pacjentem i rodzicami, którzy często odczuwają nawet większe emocje niż sam pacjent.

W rodzicach małych pacjentów jest dużo strachu, przerażenia, urazy i żalu. Jeśli trafią na lekarza, który jest zmęczony i sfrustrowany, nie dostrzegają emocji mężczyzny, który ma chore dziecko, a jedynie czują się niesłusznie zaatakowany i zaczynają się bronić, wtedy obie strony odrywają się od rzeczywistej sytuacji, emocjonalnej, wyniszczającej i zaczyna się bezproduktywna. Jeśli pediatra codziennie doświadcza takich sytuacji u wielu pacjentów, to prawdziwy koszmar.

Co w takiej sytuacji może zrobić lekarz? Trudno oczekiwać od rodzica chorego dziecka opanowania lęku. Nie każdy może to zrobić.

Tu przydają się techniki deeskalacji emocji, np. znane z analizy transakcyjnej. Ale lekarzy się ich nie uczy, więc różni się to w zależności od psychicznego charakteru danego lekarza i jego umiejętności.

Jest jeszcze jeden trudny aspekt, o którym niewiele się mówi: pracujemy z żywymi ludźmi. Ci żywi ludzie często mogą nam kogoś przypominać – nas samych lub kogoś bliskiego. Znam historię lekarza, który zaczął specjalizować się w onkologii, ale nie mógł znieść tego, że na oddziale umierali ludzie w jego wieku, za bardzo się z nimi identyfikowali i cierpieli, aż w końcu zmienili specjalizację.

Jeśli lekarz nieświadomie identyfikuje się z pacjentem i jego problemami, przeżywa jego sytuację bardzo osobiście, jego zaangażowanie przestaje być zdrowe. Szkodzi to pacjentowi i samemu lekarzowi.

W psychologii istnieje pojęcie „rannego uzdrowiciela”, że osoba zawodowo zajmująca się pomocą, często doświadczyła pewnego rodzaju zaniedbania, sama zraniła się w dzieciństwie. Na przykład jako dziecko musiała opiekować się osobą chorą i potrzebującą opieki. Tacy ludzie mogą mieć tendencję do opiekowania się innymi i ignorowania ich potrzeb.

Lekarze powinni mieć świadomość – choć nie zawsze tak jest – że taki mechanizm istnieje i że są na niego podatni. Należy ich nauczyć rozpoznawania sytuacji, w których przekraczają granice zaangażowania. Można się tego nauczyć podczas różnych szkoleń umiejętności miękkich oraz spotkań z psychologiem.

Raport Fundacji KIDS pokazuje, że w relacji lekarz-pacjent jest jeszcze wiele do zrobienia. Co obie strony mogą zrobić, aby współpraca w leczeniu dziecka była bardziej owocna, wolna od tych złych emocji?

W tym celu powstało również „Wielkie studium szpitali dziecięcych” Fundacji KIDS. Dzięki zebranym danym od rodziców, lekarzy i pracowników szpitala fundacja będzie mogła zaproponować system zmian, które usprawnią proces hospitalizacji małych pacjentów. Ankieta dostępna jest pod adresem https://badaniekids.webankieta.pl/. Na jego podstawie zostanie przygotowany raport, który nie tylko podsumuje przemyślenia i doświadczenia tych osób, ale także zaproponuje konkretny kierunek przekształcenia szpitali w miejsca przyjazne dzieciom i lekarzom.

W rzeczywistości to nie lekarz i nie rodzic może zrobić najwięcej. Najwięcej można zrobić systemowo.

Wchodząc w relację rodzic i lekarz doświadczają silnych emocji wynikających z organizacji systemu leczenia. Rodzic jest rozżalony i wściekły, bo długo czekał na wizytę, nie mógł uderzyć, był chaos, odesłali go między lekarzy, w przychodni jest kolejka i obskurna toaleta, z której ciężko skorzystać , a pani w recepcji była niegrzeczna. Z drugiej strony lekarz ma dwudziestego pacjenta w danym dniu i długą kolejkę więcej, plus nocną zmianę i mnóstwo dokumentacji do kliknięcia na komputerze, bo nie zdążył zrobić tego wcześniej.

Na początku podchodzą do siebie z dużym bagażem, a sytuacja na spotkaniu jest czubkiem problemów. Czuję, że najwięcej można by zrobić w miejscu, w którym ten kontakt ma miejsce i jak okoliczności są zorganizowane.

Wiele można zrobić, aby kontakt między lekarzem a rodzicem był przyjazny dla wszystkich uczestników tej relacji. Jednym z nich są zmiany systemowe. Druga – uczenie lekarzy radzenia sobie z emocjami, nie dopuszczanie do ich eskalacji, to specyficzne kompetencje, które przydałyby się każdemu, nie tylko lekarzom. Chodzi o to, że w sytuacji silnych emocji – zarówno siebie, jak i drugiej strony – lekarz powinien mieć możliwość cofnięcia się o krok i wejścia na pozycję obserwatora. Spójrz na krzyczącą matkę dziecka i nie myśl o tym, żeby go wkurzyła i dotykała, ale zrozum, że jest bardzo zdenerwowana, bo boi się dziecka, a magnetofon krzyczał na nią, nie mogła znaleźć miejsca do parkowania, nie mogła znaleźć gabinetu, długo czekała na wizytę. I powiedz: widzę, że jesteś zdenerwowany, rozumiem, ja też bym się denerwował, ale skupmy się na tym, co mamy zrobić. Tych rzeczy można się nauczyć.

Lekarze to ludzie, mają własne trudności życiowe, doświadczenia z dzieciństwa, obciążenia. Psychoterapia jest skutecznym narzędziem dbania o siebie i korzysta z niej wielu moich kolegów. Terapia bardzo pomaga w nietraktowaniu cudzych emocji do siebie, uczy dbania o siebie, zwracania uwagi, gdy źle się czujesz, dbania o równowagę, brania urlopu. Kiedy widzimy, że nasze zdrowie psychiczne się pogarsza, warto udać się do psychiatry, a nie zwlekać. Tylko.

Dodaj komentarz