Psychologia

Skąd wiesz, czy twoje życie jest udane, czy nie? A co pozwala to ocenić — wynagrodzenie, stanowisko, tytuł, uznanie społeczności? Psycholog pozytywna Emily Isfahani Smith wyjaśnia, dlaczego łączenie sukcesu z karierą i prestiżem społecznym jest niebezpieczne.

W dzisiejszym społeczeństwie szerzą się pewne nieporozumienia na temat tego, czym jest sukces. Ktoś, kto poszedł na Harvard, jest niewątpliwie mądrzejszy i lepszy niż ktoś, kto ukończył Ohio State University. Ojciec, który zostaje w domu z dziećmi, nie jest tak użyteczny dla społeczeństwa jak osoba pracująca w jednej z największych firm na świecie. Kobieta z 200 obserwującymi na Instagramie (organizacja ekstremistyczna zakazana w Rosji) jest mniej ważna niż kobieta z dwoma milionami.

To pojęcie sukcesu nie tylko wprowadza w błąd, ale jest bardzo szkodliwe dla tych, którzy w niego wierzą. Pracując nad książką The Power of Meaning, rozmawiałem z wieloma osobami, które swoją tożsamość budują na podstawie wykształcenia i osiągnięć zawodowych.

Kiedy im się to udaje, czują, że nie żyją na próżno — i są szczęśliwi. Ale kiedy nie osiągają oczekiwanych rezultatów, szybko popadają w rozpacz, przekonani o własnej bezwartościowości. W rzeczywistości odniesienie sukcesu i zamożności nie oznacza udanej kariery lub posiadania wielu drogich drobiazgów. To znaczy być dobrą, mądrą i hojną osobą.

Rozwój tych cech przynosi ludziom poczucie satysfakcji. To z kolei pomaga im odważnie stawić czoła trudnościom i spokojnie zaakceptować śmierć. Oto kryteria, których powinniśmy używać do mierzenia sukcesu — naszego, innych, a zwłaszcza naszych dzieci.

Ponowne przemyślenie sukcesu

Zgodnie z teorią wielkiego XNUMX-wiecznego psychologa Erica Ericksona, każdy z nas, aby wieść sensowne życie, musi rozwiązać pewne problemy na każdym etapie rozwoju. Na przykład w okresie dojrzewania takim zadaniem staje się kształtowanie tożsamości, poczucia tożsamości z samym sobą. Głównym celem dorastania jest nawiązanie intymnych więzi z innymi.

W okresie dojrzałości najważniejszym zadaniem staje się «generatywność», czyli chęć pozostawienia po sobie śladu, wniesienia znaczącego wkładu w ten świat, niezależnie od tego, czy chodzi o edukację nowego pokolenia, czy pomoc innym ludziom w realizacji ich potencjału.

Wyjaśniając termin „generatywność” w książce Life Cycle Complete, Eric Erikson opowiada następującą historię. Umierającego starca odwiedziło wielu krewnych. Leżał z zamkniętymi oczami, a jego żona szeptała do niego wszystkich, którzy przyszli go powitać. „A kto” – zapytał nagle, siadając gwałtownie – „kto opiekuje się sklepem?” To zdanie wyraża samo znaczenie dorosłego życia, które Hindusi nazywają „utrzymywaniem pokoju”.

Innymi słowy, odnoszący sukcesy dorosły to taki, który wyrasta z naturalnego młodzieńczego egoizmu i rozumie, że nie chodzi już o pójście własną drogą, ale o pomaganie innym, tworzenie czegoś nowego i użytecznego dla świata. Taka osoba postrzega siebie jako część dużego płótna życia i stara się go zachować dla przyszłych pokoleń. Ta misja nadaje sens jego życiu.

Człowiek czuje się dobrze, gdy wie, że odgrywa ważną rolę w swojej społeczności.

Przedsiębiorca i inwestor Anthony Tian jest przykładem osoby generatywnej. Ale nie zawsze. W 2000 roku Tian, ​​student pierwszego roku Harvard Business School, prowadził szybko rozwijającą się firmę usług internetowych o wartości 100 milionów dolarów o nazwie Zefer. Tian miał wynieść firmę na otwarty rynek, co miało mu przynieść nieoczekiwane zyski.

Ale w dniu, w którym firma miała wejść na giełdę, Nasdaq doświadczył największej krachu w historii. Pękła bańka dot-comów, która powstała w wyniku wzrostu akcji spółek internetowych. Doprowadziło to do restrukturyzacji firmy Tian i trzech rund zwolnień. Biznesmen był zrujnowany. Czuł się upokorzony i zdemoralizowany.

Po dojściu do siebie po klęsce Tian zdał sobie sprawę, że jego zrozumienie sukcesu prowadzi go na złą ścieżkę. Słowo „sukces” było dla niego synonimem zwycięstwa. Pisze: „Nasz sukces widzieliśmy w milionach, jakie miała przynieść publiczna oferta akcji, a nie w stworzonych przez nas innowacjach, nie w ich wpływie na świat”. Postanowił, że nadszedł czas, aby wykorzystać swoje umiejętności do osiągnięcia wysokich celów.

Dziś Tian jest partnerem w firmie inwestycyjnej Cue Ball, gdzie stara się sprostać nowo odkrytemu zrozumieniu sukcesu. I wydaje się, że mu się to udaje. Jednym z jego ulubionych projektów jest MiniLuxe, sieć salonów paznokci, które założył, aby podnieść rangę tego słabo opłacanego zawodu.

W jego sieci mistrzowie manicure dobrze zarabiają i otrzymują wypłaty emerytalne, a klientom gwarantowane są doskonałe wyniki. „Nie chcę, żeby moje dzieci myślały o sukcesie w kategoriach przegranej-wygranej” – mówi Tian. „Chcę, aby dążyli do pełni”.

Zrób coś przydatnego

W ericksonowskim modelu rozwoju jakością przeciwną generatywności jest stagnacja, stagnacja. Wiąże się z tym poczucie bezsensu życia i własnej bezużyteczności.

Człowiek czuje się zamożny, gdy wie, że odgrywa ważną rolę w swojej społeczności i jest osobiście zainteresowany jego dobrobytem. Fakt ten został zauważony już w latach 70. przez psychologów rozwojowych podczas dziesięcioletniej obserwacji 40 mężczyzn.

Jeden z ich poddanych, pisarz, przechodził trudny okres w swojej karierze. Kiedy jednak otrzymał telefon z propozycją nauczania kreatywnego pisania na uniwersytecie, przyjął to jako potwierdzenie swojej przydatności i znaczenia zawodowego.

Inny uczestnik, który był wówczas bezrobotny od ponad roku, powiedział badaczom: „Widzę przed sobą pustą ścianę. Czuję, że nikt się o mnie nie troszczy. Myśl, że nie jestem w stanie zaspokoić potrzeb rodziny, sprawia, że ​​czuję się jak kompletny kretyn, kretyn.

Szansa na bycie użytecznym dała pierwszemu człowiekowi nowy cel w życiu. Drugi nie widział dla siebie takiej okazji, a to był dla niego duży cios. Rzeczywiście, bezrobocie to nie tylko problem ekonomiczny. To też jest wyzwanie egzystencjalne.

Badania pokazują, że skoki stopy bezrobocia zbiegają się ze wzrostem wskaźników samobójstw. Kiedy ludzie czują, że nie są w stanie zrobić czegoś wartościowego, tracą grunt pod nogami.

Najwyraźniej w głębi duszy czegoś brakowało, ponieważ wymagana była ciągła aprobata z zewnątrz.

Ale praca to nie jedyny sposób, by być użytecznym dla innych. John Barnes, inny uczestnik długoterminowego badania, nauczył się tego z doświadczenia. Barnes, profesor biologii na uniwersytecie, był bardzo ambitnym i całkiem udanym specjalistą. Otrzymał tak znaczące stypendia jak Stypendium Guggenheima, został jednogłośnie wybrany przewodniczącym lokalnego oddziału Ligi Bluszczowej, a także był prodziekanem uczelni medycznej.

A mimo to on, mężczyzna w sile wieku, uważał się za porażkę. Nie miał celów, które uważałby za godne. A najbardziej lubił „pracować w laboratorium i czuć się jak członek zespołu” – nikt inny, jak mówi, „nic nie potrzebował”.

Czuł, że żyje z inercji. Przez wszystkie lata kierował nim wyłącznie pragnienie prestiżu. A przede wszystkim chciał zyskać reputację pierwszorzędnego naukowca. Ale teraz zdał sobie sprawę, że jego pragnienie uznania oznaczało jego duchową pustkę. „Najwyraźniej w głębi duszy czegoś brakowało, ponieważ wymagana była ciągła aprobata z zewnątrz”, wyjaśnia John Barnes.

Dla osoby w średnim wieku ten stan niepewności, oscylujący między generatywnością a stagnacją, między troską o innych a troską o siebie, jest całkiem naturalny. A rozwiązanie tych sprzeczności, według Ericksona, jest oznaką pomyślnego rozwoju na tym etapie wieku. Co w końcu zrobił Barnes.

Większość z nas ma marzenia, które się nie spełniają. Pytanie brzmi, jak reagujemy na to rozczarowanie?

Kiedy badacze odwiedzili go kilka lat później, odkryli, że nie był już tak skupiony na osobistym postępie i rozpoznawaniu innych. Zamiast tego znalazł sposoby na służenie innym — bardziej angażując się w wychowanie syna, załatwianie spraw administracyjnych na uniwersytecie, nadzorowanie doktorantów w swoim laboratorium.

Być może jego praca naukowa nigdy nie zostanie uznana za znaczącą, nigdy nie zostanie nazwany luminarzem w swojej dziedzinie. Ale przepisał swoją historię i przyznał, że odniósł sukces. Przestał gonić za prestiżem. Teraz jego czas jest zajęty tym, czego potrzebują jego koledzy i członkowie rodziny.

Wszyscy jesteśmy trochę jak John Barnes. Może nie jesteśmy tak głodni uznania i nie jesteśmy tak zaawansowani w naszych karierach. Ale większość z nas ma marzenia, które się nie spełniają. Pytanie brzmi, jak reagujemy na to rozczarowanie?

Możemy stwierdzić, że jesteśmy porażkami i że nasze życie nie ma sensu, jak początkowo zdecydował Barnes. Ale możemy wybrać inną definicję sukcesu, taką, która jest generatywna – pracując cicho, aby utrzymać nasze małe sklepy na całym świecie i ufając, że ktoś się nimi zaopiekuje, gdy nas odejdzie. Które ostatecznie można uznać za klucz do sensownego życia.

Dodaj komentarz