Czy na Kubie jest wolność? Słynna wyspa oczami wegetarianina

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest oczywiście bogata zieleń, niezliczona ilość palm, krzewów i kwiatów. Zrujnowane wille przypominają o dawnym pięknie. Różnorodni Kubańczycy zdają się konkurować ze sobą w zdobieniu ciała (w postaci tatuaży i kolczyków) oraz kolorowych strojach. Wizerunki wybitnych rewolucjonistów spoglądają na nas z malowanych portretów, rzeźb, fresków na ścianach domów, przypominając o minionych wydarzeniach i wciąż panującym tu kulcie jednostki. No i oczywiście dźwięk Atlantyku, który przerywają dźwięki muzyki latynoskiej z głośników przejeżdżających starych rosyjskich i amerykańskich samochodów. Moja podróż zaczęła się w Hawanie, po której nastąpił szereg innych głównych ośrodków turystycznych, małych miasteczek powiatowych i małych wiosek, czasem składających się z kilku domów.

Wszędzie, gdziekolwiek byliśmy, spotykaliśmy wozy konne – przewoziły ludzi i różne ładunki. Ogromne woły, zaprzęgnięte w pary, nierozłącznie, niczym bliźnięta syjamskie, przez całe życie orają ziemię pługami. Osły, krowy, a nawet kozy są wykorzystywane przez rolników do transportu towarów. Wydaje się, że na wyspie pracuje więcej zwierząt niż ludzi. A sami właściciele więcej niż „nagradzają” ich biczami, obelgami i biciem. Jadąc autobusem byłem świadkiem strasznej sceny, gdy wychudła krowa upadła na środku drogi, a prowadzący ją zaczął kopać biedne zwierzę. Psy uliczne, których jest wiele na ulicach kubańskich miast, również nie znają ludzkiej dobroci: wyczerpane, nawet się nie poddają, przestraszone przechodniem i ruchem. Na ścianach domów i latarniach wiszą jak girlandy klatki z ptakami śpiewającymi: ptaki skazane na powolną śmierć pod promieniami palącego słońca „zadowalają” ludzi swoim śpiewem. Niestety na Kubie jest wiele smutnych przykładów wykorzystywania zwierząt. Mięsa na półkach bazarów jest więcej niż owoców i warzyw – uderzył mnie skromny wybór tych ostatnich (w końcu tropiki!). Niekończące się pastwiska dla bydła – wydaje się, że ich terytorium już dawno przekroczyło las. A lasy z kolei są masowo wycinane i transportowane do Europy dla fabryk mebli. Udało mi się odwiedzić dwie wegetariańskie restauracje. Pierwszy znajduje się w samej stolicy, ale o drugim chciałbym opowiedzieć więcej. Spokojny zakątek, położony sześćdziesiąt kilometrów na zachód od Hawany, we wsi Las Teraza. To właśnie tam, w eko-restauracji „El Romero”, można spróbować różnorodnych dań wegetariańskich, których produkty są uprawiane we własnym ogrodzie i nie mają żadnych chemicznych dodatków. 

W menu restauracji znajdują się dania z ryżu i czarnej fasoli, smażone banany, sałatki owocowe oraz różnorodne dania z gorących ziemniaków, bakłażana i dyni. Ponadto szef kuchni koniecznie robi drobny upominek dla każdego z gości: koktajl bezalkoholowy lub słodycze w postaci sorbetu. Nawiasem mówiąc, w zeszłym roku „El Romero” znalazło się w pierwszej dziesiątce najlepszych restauracji na Kubie, o czym kelnerzy nie zapominają wspomnieć. Ceny lokalne są dość rozsądne, jak we wszystkich obiektach przeznaczonych dla turystów (lokalnej ludności nie stać na taki luksus). Instytucja nie używa plastikowych, papierowych serwetek i innych jednorazowych artykułów gospodarstwa domowego, aby nie zaśmiecać środowiska (nawet słomki do koktajli prezentowane są w postaci bambusa wielokrotnego użytku). Uliczne koty i kurczaki z kurczakami spokojnie wchodzą do restauracji – obsługa nawet nie myśli, żeby ich odpędzić, bo polityka restauracji mówi, że każda żywa istota ma równe prawa z człowiekiem. Ta restauracja była dla mnie po prostu radością, bo jako taka na wyspie nie ma kuchni kubańskiej: pizza, makarony, hamburgery, a jeśli poprosicie o coś wegetariańskiego, to na pewno będzie to z serem. Sama przyroda pełna swoich kolorów przypomniała nam, że jesteśmy w tropikach: niezwykle piękne wodospady, piaszczyste plaże, gdzie piasek emanuje różowym kolorem, niczym łza, przezroczysta woda oceanu, która w oddali świeci wszystkimi kolorami niebieski. Flamingi i czaple, ogromne pelikany wpadające jak kamień do wody podczas polowania na ryby. Ciekawe poglądy ludności prowincjonalnej, która, muszę powiedzieć, jest bardzo uzdolniona i zaradna: street art nie pozostawił mnie obojętnym. Tak więc do tworzenia różnych rzeźb i dekoracji ulicznych używa się starych części samochodowych, twardych śmieci, artykułów gospodarstwa domowego i innych śmieci. A do tworzenia pamiątek dla turystów używa się aluminiowych puszek – z nich robi się czapki, zabawki, a nawet damskie torebki. Kubańska młodzież, fani graffiti, malują wejścia i ściany domów wielokolorowymi rysunkami, z których każdy ma swoje znaczenie i treść. Każdy artysta stara się nam coś przekazać: na przykład, że trzeba zachowywać się przyzwoicie i nie zaśmiecać otoczenia.

Nie widziałem jednak żadnych działań na dużą skalę ani ze strony ludności, ani ze strony rządu, dotyczących wyrzucania śmieci na wyspę. Wyspa Koe Coco, najdroższa i słynąca ze swoich plaż, ogólnie wydawała się kompletnym oszustwem… Wszystko, co wpada w pole widzenia turystów, jest starannie czyszczone i powstaje wrażenie idealnego miejsca, raju. Ale oddalając się wzdłuż wybrzeża od strefy hotelowej, staje się jasne, że tak nie jest. Dość często plastik, prawdziwa plaga całej ekologii, mocno zakorzenił się w naturalnym krajobrazie i „przechwytuje terytorium”, zmuszając mieszkańców oceanu, mięczaków, ryb i ptaków morskich do skupienia się obok niego. A w głębi wyspy natknąłem się na ogromne wysypisko śmieci budowlanych. Naprawdę smutny obraz, starannie ukryty przed obcokrajowcami. Dopiero przy wejściu na jedną z plaż zobaczyłem dwa zbiorniki do osobnej zbiórki śmieci oraz plakat, na którym turyści proszeni są o dbanie o florę i faunę wyspy. Sama atmosfera Kuby jest bardzo niejednoznaczna. Sam doszedłem do wniosku, że zmęczeni ubóstwem Kubańczycy znajdują ukojenie w piciu i tańcu. Ich „niechęć” do świata zwierząt i lekceważenie natury to najprawdopodobniej początkowy brak elementarnej ekoedukacji. Otwarte dla turystów granice wyspy są szczelnie zamknięte dla samych obywateli: 90% populacji widzi za granicą tylko z ekranów starych telewizorów kinowych, a internet jest tu luksusem dostępnym dla bardzo zamożnych ludzi. Nie ma wymiany informacji ze światem zewnętrznym, nie ma zmian w doświadczeniu i wiedzy, stąd stagnacja nie tylko w dziedzinie ekoedukacji, ale także w etycznym podejściu do wszystkiego, co żyje. W epoce, w której cały świat stopniowo dochodzi do przekonania, że ​​„Ziemia jest naszym wspólnym domem i należy ją chronić”, Kuba, jako oddzielna planeta wśród wysp Ameryki Łacińskiej i całego świata, jest kręci się wokół własnej osi, żyjąc z przestarzałymi koncepcjami. Moim zdaniem na wyspie nie ma wolności. Nie widziałem dumnie wyprostowanych ramion i szczęśliwych twarzy ludzi i niestety nie mogę powiedzieć, że Kubańczycy kochają swoje wielkie dziedzictwo w postaci samej natury. Chociaż to ona jest główną atrakcją, dla której warto odwiedzić wyspę „wolności”.

Dodaj komentarz