Benedict Cumberbatch: „Dzieci są najlepszą kotwicą w naszej podróży”

W filmach często gra geniuszy, ale prosi, aby pamiętać, że sam nie ma żadnych supermocy. Uważa się za zupełnie zwyczajną osobę, ale nie jest łatwo się z tym zgodzić. A nawet więcej — nie można się z tym zgodzić.

Jest tu tak jasno, tak radośnie — w żydowskiej restauracji niedaleko Hampstead Heath w mieszkalnym, nieco filisterskim, mieszczańskim prosperującym Hampstead w północnym Londynie. Niebieskie ściany, złocony żyrandol, krzesła obite jaskrawym błękitem w kwiaty i gałęzie… I prawie nikt o tej porze między obiadem a kolacją, którą Brytyjczycy nazywają.

Tak, ani troje klientów, ani lekko zaspani kelnerzy, wbrew moim oczekiwaniom, nie zwracają na nas uwagi. Ale, jak się okazuje, wcale im nie jest obojętne, bo mój rozmówca w szarych spodniach, szarej bluzie, z szarym szalikiem na szyi, zawiązany ascetyczną pętlą, stara się być niewidzialny. Ale dlatego, że jest tutaj „regularem dziennym”.

Okazuje się, że Benedict Cumberbatch ciągle umawia się w tej restauracji, bo mieszka dziesięć minut spacerkiem dalej, „a do domu nie można zaprosić — są krzyki dzieci, krzyki, zabawy, łzy, namawianie, żeby trochę więcej zjeść tego, żeby nie jeść za dużo tamtego… lub odwrotnie — nie tylko cicha, ale martwa godzina. I tu można przyjść prawie w kapciach i zaraz po rozmowie wrócić do naszej społeczności starszych i młodszych, gdzie nie wiadomo kto kogo kształci… i dokąd staram się dostać zewsząd, gdziekolwiek jestem.

Dziwnie mi słyszeć to ostatnie zdanie od niego — bywalca nie tylko restauracji otwartych w ciągu dnia, ale także czerwonych dywanów, konferencji prasowych, imprez oficjalnych i charytatywnych, gdzie niezmiennie okazuje się geniuszem komunikacji i mistrz small talku. A od człowieka, który kiedyś to przyznał… No tak, od razu go o to zapytam.

Psychologia: Ben, przepraszam, ale to dziwne słyszeć o pragnieniu powrotu do domu od mężczyzny, który kiedyś powiedział, że w młodości jego głównym lękiem było żyć zwyczajnym, niczym nie wyróżniającym się życiem. I oto jesteś — rodzina, dzieci, dom w Hampstead… najbardziej bezchmurny zwyczajny. Ale co z zawodem, karierą, sławą — czy te pojęcia są w twoich oczach zdewaluowane?

Benedykt Cumberbatch: Nie wiem, czy mnie trollujesz… Ale odpowiadam poważnie. Teraz, kiedy jestem już po czterdziestce, zdałem sobie sprawę z czegoś, co wydaje się całkiem proste. Życie jest drogą. To nie jest proces, który nam się przydarza. To jest nasza droga, wybór trasy. Cel — ten inny niż grób — nie jest zbyt jasny. Ale każdy następny postój, że tak powiem, postój, jest mniej lub bardziej wyraźny. Czasami nie dla siebie. Ale w atmosferze czuć już stamtąd wiatr…

Wiesz oczywiście, że moi rodzice są aktorami. I w pełni świadomi tego, jak niestabilne jest życie aktorskie, czasem upokarzające, zawsze zależne, napięli się i bardzo poważnie, że dostaję najlepszą możliwą edukację. I zmobilizowały wszystkie swoje zasoby finansowe, aby wysłać mnie do najlepszej na świecie szkoły dla chłopców, Harrow School.

Mieli nadzieję, że dzięki perspektywom, jakie daje Harrow, mogę zostać lekarzem, astrofizykiem, w końcu prawnikiem. I znajdę stabilną, bezchmurną przyszłość. Ale przed szkołą i na wakacjach często przychodziłam do teatru, na przedstawienia mamy lub taty. I tak pamiętam…

Mam 11 lat, stoję za sceną i patrzę na aktorów, na ciemność, która dla mnie jest zamiast widowni… Wyjście mamy, ona jest w kręgu światła, jej komiczne gesty, śmiech na sali… I czuję się jak z tej ciemności, z której publiczność wydobywa się ciepło. Cóż, dosłownie to czuję!

Mama wraca ze sceny, widzi mnie i chyba ze szczególnym wyrazem twarzy i cicho mówi: „O nie, jeszcze jeden…” Zdała sobie sprawę, że mnie nie ma. I tak, kiedy po Harrow ogłosiłem, że nadal chcę zostać aktorem, co w praktyce oznaczało „do diabła z twoim wysiłkiem i twoją edukacją”, moi rodzice tylko ciężko westchnęli…

To znaczy, zaprogramowałem w sobie tę aktorską przyszłość — tam, za kulisami występu mojej mamy. A moim kolejnym… «zatrzymaniem» miała być scena, być może, przy odrobinie szczęścia, ekran. Nie od razu, ale zadziałało. I po tych wszystkich rolach, czarującym i zupełnie nieoczekiwanym dla mnie sukcesie Sherlocka, poczułam, że mi brakuje…

I jest to bardzo potrzebne — wewnętrzna dyscyplina, koncentracja myśli, prawdziwa, jasna wizja rzeczy. Zakorzenione w rzeczywistości. Jej spokojna akceptacja. A to jest cenniejsze niż sukces zawodowy, zapewniam. Życie w najzwyklejszym życiu okazało się ważniejsze niż kariera.

Ale mówiłeś o pragnieniu niezwykłego życia po wyjątkowym doświadczeniu, incydencie w RPA…

… Tak, w egzystencjalizmie nazwano by to pograniczem. Na kręcenie jechałem z dwoma kolegami, samochód miał gumę. Podjechało do nas sześciu facetów z karabinami maszynowymi, wepchnęli mnie i moich przyjaciół do samochodu, zawiozli do lasu, rzucili na kolana — i już pożegnaliśmy się z życiem, a oni zabrali nam karty kredytowe i gotówkę , właśnie zniknął…

Wtedy zdecydowałem, że umierasz samotnie, tak jak się urodziłeś, nie masz na kim polegać i musisz żyć pełnią życia, tak… Ale pewnego dnia czujesz, że życie pełnią jest tym, czym jest: moje rodzinne miasto, spokojna okolica, dziecięca z dużym oknem i zmieniasz pieluchę. To jest życie z pełną mocą, mierzone największą miarą.

Dlatego powiedzmy, że ta kowbojska kwarantanna nie pozbawiła mnie równowagi, ale wielu narzekało. Cała nasza rodzina — ja, dzieci, moi rodzice i żona — utknęliśmy w Nowej Zelandii, gdzie wtedy kręciłem. Spędziliśmy tam dwa miesiące i nie zauważyliśmy kwarantanny. Nauczyłam się grać na banjo i piec chleb. Zbieraliśmy grzyby w górach i czytaliśmy na głos dzieciom. Powiedziałbym, że było nawet dość gorączkowo. I wiesz, wygląda to jak rodzaj medytacji — kiedy jesteś jak gdyby poza swoimi zwykłymi myślami, gdzie jest czystszy i spokojniejszy.

Wypowiedziałeś słowo „spokój” dwa razy w ciągu ostatnich pięciu minut…

Tak, mógł mówić. Naprawdę brakowało mi tego — wewnętrznego spokoju. Najlepszą radę, jaką w życiu otrzymałem, udzielił mi 20 lat temu bardzo starszy kolega. Byłem wtedy w szkole teatralnej. Po kilku próbach ogólnych powiedział: „Ben, nie martw się. Bój się, strzeż się, strzeż się. Ale nie martw się. Nie pozwól, by podniecenie cię przygnębiło.

I naprawdę bardzo się martwiłem: czy zdecydowałem się zostać aktorem tylko dlatego, że mniej więcej wyobrażałem sobie ten biznes? W końcu zamierzałem pojechać do Harrow, aby zostać prawnikiem, ale w pewnym momencie wyraźnie zdałem sobie sprawę, że po prostu nie jestem na to wystarczająco mądry. Wtedy stało się jasne, że miałem rację — znam prawników, niektórzy z nich to moi koledzy z klasy, są niezwykle mądrzy, a ja nie…

Ale wtedy wcale nie było w porządku. I nie był niczego pewien — ani w sobie, ani w tym, że postąpił słusznie… Ta rada była bardzo pomocna. Ale w zasadzie przestałem się martwić dopiero wtedy, gdy zebraliśmy się z Sophie i urodził się Keith (Christopher jest najstarszym synem aktora, urodził się w 2015 r. — ok. wyd.).

Czy jesteś jednym z tych, którzy wierzą, że wraz z narodzinami dzieci całkowicie się zmieniły?

Tak i nie. Jestem dalej taki sam. Ale pamiętałam siebie jako dziecko — jakie fantastyczne, zupełnie nowe poczucie niezależności przeżyłam, gdy moja siostra i rodzice dali mi pierwszy rower dla dorosłych! Myślę, że ważne jest, aby pamiętać o byciu chłopcem, który lubił jeździć na rowerze z powodu nowego poczucia niezależności, aby być dobrym ojcem. A odpowiedzialność trochę otrzeźwia, wiesz. Myśl mniej o sobie.

Z biegiem czasu stałem się bardziej cierpliwy, martwię się tylko o konkretne przyczyny.

Ponadto zacząłem w pełni rozumieć moich rodziców. Na przykład fakt, że tata w dzieciństwie poszedł do łazienki z gazetą. Usiadłem na brzegu wanny i czytałem. I zajmował się podatkami w tym samym miejscu na zlewie. Tak, tato, w końcu cię rozumiem. Czasami bardzo potrzebne jest, aby dzieci nie było w pobliżu. Ale częściej konieczne jest, aby były w zasięgu wzroku. To najlepsza kotwica w naszej podróży.

Czy masz jakieś własne odkrycia w dziedzinie edukacji?

To są metody moich rodziców. Jestem dzieckiem dojrzałych ludzi — moja mama miała 41 lat, kiedy się urodziłam, Tracy, siostra z pierwszego małżeństwa mojej mamy, jest ode mnie o 15 lat starsza. A jednak moi rodzice zawsze traktowali mnie jak równego sobie. To znaczy komunikowali się z dzieckiem jak z dzieckiem, ale nie pamiętam punktu zwrotnego, kiedy rozmawiali ze mną jako dorosłym.

Żadna z moich decyzji nie była postrzegana jako błędna, a jedynie jako… moja, za którą sam będę odpowiedzialny. I to raczej dzieci mnie wychowują niż ja je! Stałem się bardziej cierpliwy, martwię się tylko o konkretne rzeczy. I – gdy dorosną – zdaję sobie sprawę, że nie mogę odpowiadać za wszystko.

Teraz pamiętam jedną wspaniałą osobę, mnicha z Katmandu… Po Harrow postanowiłam zrobić sobie przerwę przed studiami i pojechałam do Nepalu jako wolontariuszka, aby uczyć angielskiego małych mnichów. A potem pozostał czymś w rodzaju studenta w jednym klasztorze — przez kilka miesięcy. Umiar, lekcje ciszy, wiele godzin medytacji. I tam jeden bystry człowiek powiedział nam kiedyś: nie obwiniaj się zbyt często.

A ty jesteś buddystą, bo buddyzm jest moralnie bardziej elastyczny niż chrześcijaństwo?

Ale prawda jest taka, że ​​nie możesz być odpowiedzialny za wszystko i za wszystkich! Rób, co możesz i nie obwiniaj się. Ponieważ poczucie odpowiedzialności w sytuacjach, w których możesz być bezsilny, jest rodzajem dumy. Naprawdę ważne jest, aby znać granice swojej odpowiedzialności i, jeśli w ogóle, swojej winy.

W ogóle znać granicę, móc coś zatrzymać na czas. Zrobiłem więc wiele rzeczy w życiu – na scenie, w kinie – żeby moi rodzice byli ze mnie dumni. Ale w pewnym momencie powiedziałem sobie: przestań. Bardzo ich kocham, jestem im bardzo wdzięczna, ale nie można według nich ukierunkować swojego życia. Musisz być w stanie zatrzymać się w czasie — coś zrobić, coś poczuć. Po prostu przejdź do następnego etapu, nie ugrzęźnij w tym, co nie jest już twoim rozmiarem, ciasne, zbyt ciasne.

To jest najbardziej niewątpliwy wyzwalacz — kiedy wzrasta twoje poczucie sprawiedliwości

Nawiasem mówiąc, w tym samym miejscu, w Nepalu, poszliśmy z przyjacielem na wycieczkę, zgubiliśmy się, dwa dni później w Himalajach — oto i oto! — zobaczyli łajno jaka i poszli tropem wozu do wsi. Za pomocą gestów pokazali, że są brutalnie głodni i otrzymali najsmaczniejsze jedzenie na świecie — jajka. Oczywiście od razu dostałem biegunki. A przyjaciel zażartował ponuro: nasze zbawienie miało dość prozaiczne konsekwencje.

I miał rację: w życiu cuda i… no cóż, gówno idą w parze. Niekoniecznie druga — kara za pierwszą. Tylko ręka w rękę. Radości i złośliwości. To wszystko dotyczy również kwestii pokoju i mojego buddyzmu.

Jak posiadanie rodziny wpłynęło na twoją pracę? Czy musiałeś coś przemyśleć?

Nie jestem pewien, czy przed narodzinami dzieci, zanim musiałbym znaleźć równowagę między życiem domowym a pracą, tak poważnie opowiadałbym się za równymi płacami dla kobiet i mężczyzn w filmie i teatrze. A teraz odrzucam projekt, jeśli nie mam gwarancji, że stawki „męskie” i „żeńskie” są w nim równe.

W końcu jestem dość ograniczonym, nigdy szczególnie potrzebującym, białym mężczyzną w średnim wieku. Nie jest faktem, że tak bardzo by mnie to wzruszyło, gdybym w praktyce nie rozumiała, jaki to los być pracującą matką.

Ciekawe jest też to, że po zostaniu ojcem patrzę na same role w nowy sposób. Grałem w Hamleta w Barbakanie, kiedy Keith miał rok. I patrzył na Hamleta wcale nie tak jak poprzednio – jak na osobę stojącą przed egzystencjalnym wyborem. „Być albo nie być”… Nie, widziałam w nim syna, sierotę, chłopca, który uważa matkę za zdrajczynię, bo zdradziła pamięć o jego ojcu.

A on jest wszystkim — młodzieńczą wściekłością, pragnieniem udowodnienia matce, jak bardzo się myli. Jest całkowicie synem — nie bystrą osobowością, nie kochankiem czy uwodzicielem Ofelii, jest nastolatkiem, który poczuł jego sieroctwo. I szuka zemsty na dorosłych. Przywróć sprawiedliwość Elsinore tak, jak on to widzi.

Nie wykluczam nawet, że moje wystąpienie po jednym z przedstawień było w obronie uchodźców z Syrii, przed politykami z ich absurdalną decyzją przyjęcia do Wielkiej Brytanii tylko 20 tys. w ciągu 5 lat, podczas gdy na Lampeduzę i Lesbos tylko 5 tys. dzień … Być może , to przemówienie było też po części podyktowane pragnieniem Hamleta sprawiedliwości … Ostatnie słowa skierowane do polityków — na pewno.

Żałujesz tego przemówienia, przekleństwa brytyjskiej elity politycznej? W końcu, bo wtedy zostałeś nawet oskarżony o hipokryzję.

O tak: „Gwiazda z milionami współczuje uchodźcom, on sam nie wpuści ich do swojego domu”. I nie, nie żałuję. Moim zdaniem jest to najbardziej niewątpliwy wyzwalacz — kiedy wzrasta twoje poczucie sprawiedliwości. Potem, jak wielu innych, po prostu przewróciło mnie zdjęcie w gazetach: ciało dwuletniego dziecka na linii surfingu. Był uchodźcą z rozdartej wojną Syrii, utonął w Morzu Śródziemnym. Dzieciak zginął, bo uciekł z wojny.

Pilnie potrzebowałem zwracać się do publiczności już ze sceny, zaraz po występie, na ukłonach. I z czymś, co zawierało to samo uczucie, którego doświadczyłem — mieszankę goryczy i gniewu. Były to wiersze poety z Nigerii: „Nie ma miejsca dla dziecka w łodzi, dopóki morze nie jest spokojniejsze niż ląd…”

Do tej pory decyzja o ograniczeniu wjazdu dla uchodźców wydaje mi się szalona. Moim zadaniem było zebranie dla nich funduszy. A kampania zakończyła się sukcesem. To jest najważniejsze. Tak, generalnie zapomniałem, jak żałować tego, co zostało zrobione. Nie jestem do tego zdolny. Mam dzieci.

Dodaj komentarz