Wewnętrzny wróg: kobiety, które nienawidzą kobiet

Wskazują palcami na kobiety. Oskarżony o wszystkie grzechy śmiertelne. Potępiają. Sprawiają, że wątpisz w siebie. Można przypuszczać, że zaimek „oni” odnosi się do mężczyzn, ale nie. Chodzi o kobiety, które stają się dla siebie największymi wrogami.

W dyskusjach o prawach kobiet, feminizmie i dyskryminacji bardzo często pojawia się ten sam argument: „Nigdy nie byłem obrażony przez mężczyzn, cała krytyka i nienawiść w moim życiu była transmitowana przez kobiety i tylko przez kobiety”. Ten argument często wpędza dyskusję w ślepy zaułek, ponieważ bardzo trudno jest go zakwestionować. I własnie dlatego.

  1. Większość z nas ma podobne doświadczenia: to inne kobiety powiedziały nam, że jesteśmy „winni” za wykorzystywanie seksualne, to inne kobiety ostro krytykowały nas i zawstydzały nas za nasz wygląd, zachowania seksualne, „niezadowalające” rodzicielstwo i tak jak.

  2. Ten argument wydaje się podważać same podstawy platformy feministycznej. Jeśli same kobiety uciskają się nawzajem, po co tyle mówić o patriarchacie i dyskryminacji? O co chodzi w ogóle z mężczyznami?

Jednak nie wszystko jest takie proste i istnieje wyjście z tego błędnego koła. Tak, kobiety krytykują się i „topią” się nawzajem zaciekle, często bardziej bezwzględnie niż kiedykolwiek mogliby to zrobić mężczyźni. Problem w tym, że korzenie tego zjawiska wcale nie tkwią w „naturalnej” kłótliwej naturze płci żeńskiej, nie w „zazdrości kobiet” i nieumiejętności współpracy i wzajemnego wspierania się.

Drugie piętro

Konkurencja kobiet jest zjawiskiem złożonym, zakorzenionym we wszystkich tych samych patriarchalnych strukturach, o których tak wiele mówią feministki. Spróbujmy dowiedzieć się, dlaczego to kobiety najostrzej krytykują działania, zachowanie i wygląd innych kobiet.

Zacznijmy od samego początku. Czy nam się to podoba, czy nie, wszyscy dorastaliśmy w społeczeństwie przesiąkniętym patriarchalnymi strukturami i wartościami. Czym są wartości patriarchalne? Nie, to nie tylko idea, że ​​podstawą społeczeństwa jest silna jednostka rodzinna, składająca się z pięknej matki, mądrego ojca i trójki dzieci o różowych policzkach.

Kluczową ideą systemu patriarchalnego jest wyraźny podział społeczeństwa na dwie kategorie „mężczyzn” i „kobiet”, przy czym każdej z kategorii przyporządkowany jest określony zestaw cech. Te dwie kategorie nie są równoważne, ale uszeregowane hierarchicznie. Oznacza to, że jednej z nich nadano wyższy status, dzięki czemu posiada więcej zasobów.

W tej strukturze mężczyzna jest „normalną wersją osoby”, podczas gdy kobieta jest konstruowana z przeciwieństwa — jako dokładne przeciwieństwo mężczyzny.

Jeśli mężczyzna jest logiczny i racjonalny, kobieta jest nielogiczna i emocjonalna. Jeśli mężczyzna jest zdecydowany, aktywny i odważny, kobieta jest impulsywna, bierna i słaba. Jeśli mężczyzna może być trochę piękniejszy od małpy, to kobieta w każdej sytuacji ma obowiązek „upiększać sobą świat”. Wszyscy znamy te stereotypy. Ten schemat działa również w przeciwnym kierunku: gdy tylko pewna jakość lub rodzaj aktywności zaczyna kojarzyć się ze sferą „kobiecą”, gwałtownie traci na wartości.

Tak więc macierzyństwo i opieka nad słabymi mają niższy status niż „prawdziwa praca” w społeczeństwie i za pieniądze. Tak więc kobieca przyjaźń to głupie ćwierkanie i intrygi, podczas gdy męska przyjaźń to prawdziwy i głęboki związek, braterstwo krwi. Tak więc „wrażliwość i emocjonalność” postrzegane są jako coś patetycznego i zbędnego, podczas gdy „racjonalność i logika” są postrzegane jako cechy chwalebne i pożądane.

Niewidzialna mizoginia

Już z tych stereotypów widać, że społeczeństwo patriarchalne jest przesiąknięte pogardą, a nawet nienawiścią do kobiet (mizoginia), a ta nienawiść rzadko bywa werbalizowana w bezpośrednie komunikaty, np. „kobieta nie jest osobą”, „jest źle być kobietą”, „kobieta jest gorsza od mężczyzny”.

Niebezpieczeństwo mizoginii polega na tym, że jest ona prawie niewidoczna. Od urodzenia otacza nas jak mgła, której nie można uchwycić ani dotknąć, ale która jednak na nas oddziałuje. Całe nasze środowisko informacyjne, od wytworów kultury masowej po mądrość codzienną i cechy samego języka, nasycone jest jednoznacznym przesłaniem: „kobieta to osoba drugiej kategorii”, bycie kobietą jest nieopłacalne i niepożądane. Bądź jak mężczyzna.

Wszystko to pogarsza fakt, że społeczeństwo wyjaśnia nam również, że pewne cechy są nam dane „z urodzenia” i nie można ich zmienić. Na przykład osławiony męski umysł i racjonalność uważa się za coś naturalnego i naturalnego, bezpośrednio związanego z konfiguracją genitaliów. Po prostu: brak penisa — brak umysłu lub np. zamiłowanie do nauk ścisłych.

W ten sposób my kobiety uczymy się, że nie możemy konkurować z mężczyznami, choćby dlatego, że w tej rywalizacji od początku jesteśmy skazani na przegraną.

Jedyne, co możemy zrobić, aby w jakiś sposób podnieść nasz status i poprawić warunki startowe, to uwewnętrznić, przywłaszczyć sobie tę strukturalną nienawiść i pogardę, nienawidzić siebie i naszych sióstr i zacząć z nimi konkurować o miejsce na słońcu.

Zinternalizowana mizoginia — przywłaszczona nienawiść do innych kobiet i do nas samych — może objawiać się na różne sposoby. Można to wyrazić poprzez dość niewinne stwierdzenia typu „Nie jestem jak inne kobiety” (czytaj: jestem racjonalna, mądra i staram się z całych sił wyrwać się z narzuconej mi roli płciowej, wspinając się na głowy innych kobiet) oraz „przyjaciół się tylko z mężczyznami” (czyt. komunikacja z mężczyznami w sposób pozytywny różni się od komunikacji z kobietami, jest bardziej wartościowa) oraz poprzez bezpośrednią krytykę i wrogość.

W dodatku bardzo często krytyka i nienawiść wobec innych kobiet mają posmak „zemsty” i „kobiet”: wynoszenia na słabych wszystkich tych zniewag, które wyrządzili silni. Tak więc kobieta, która już wychowała własne dzieci, chętnie „odpłaca” wszystkie swoje żale „nowicjuszom”, którzy nie mają jeszcze wystarczającego doświadczenia i środków, aby się oprzeć.

Walcz o mężczyzn

W przestrzeni postsowieckiej problem ten dodatkowo pogłębia narzucona idea ciągłego niedoboru mężczyzn, połączona z przekonaniem, że kobieta nie może być szczęśliwa poza heteroseksualnym związkiem partnerskim. Jest XX wiek, ale pomysł, że „na dziesięć dziewcząt jest dziewięciu facetów” nadal mocno tkwi w zbiorowej nieświadomości i jeszcze bardziej przywiązuje wagę do męskiej aprobaty.

Wartość mężczyzny w warunkach niedostatku, choć fikcyjna, jest nierozsądnie wysoka, a kobiety żyją w ciągłej atmosferze intensywnej rywalizacji o uwagę i aprobatę mężczyzn. A rywalizacja o ograniczone zasoby niestety nie zachęca do wzajemnego wsparcia i siostrzania.

Dlaczego mizoginia wewnętrzna nie pomaga?

Tak więc rywalizacja kobiet jest próbą wyrwania męskiemu światu nieco większej aprobaty, zasobów i statusu, niż mamy być „z urodzenia”. Ale czy ta strategia naprawdę działa w przypadku kobiet? Niestety nie, choćby dlatego, że jest w tym jedna głęboka wewnętrzna sprzeczność.

Krytykując inne kobiety, z jednej strony staramy się przełamać narzucone nam ograniczenia płci i udowodnić, że nie należymy do kategorii kobiet, pustych i głupich stworzeń, bo tacy nie jesteśmy! Z drugiej strony, wspinając się ponad naszymi głowami, jednocześnie staramy się udowodnić, że jesteśmy po prostu dobrymi i poprawnymi kobietami, a nie jak niektóre. Jesteśmy dość piękne (chude, zadbane), jesteśmy dobrymi matkami (żonami, synowymi), umiemy grać według zasad — jesteśmy najlepsze z kobiet. Zabierz nas do swojego klubu.

Niestety, męski świat nie spieszy się z przyjęciem „zwykłych kobiet” lub „kobiet Schrödinger” do swojego klubu, które zapewniają jednoczesną przynależność i nieprzynależność do określonej kategorii. Świat mężczyzn jest dobry bez nas. Dlatego jedyną strategią przetrwania i sukcesu, która działa w przypadku kobiet, jest staranne odsiewanie chwastów zinternalizowanej mizoginii i wspieranie siostrzanej wspólnoty, wolnej od krytyki i rywalizacji.

Dodaj komentarz