Świecka medytacja: umiejętność uważności, której możesz się nauczyć

Jest to bardzo podobne do tego, jak uczyliśmy się języka obcego jako dziecko. Tu siedzimy na lekcji, czytamy podręcznik – trzeba powiedzieć to i tamto, tu piszemy na tablicy, a nauczyciel sprawdza, czy to prawda, czy nie, ale wychodzimy z klasy – i angielski/niemiecki tam został , za drzwiami. Albo podręcznik w teczce, który nie jest jasny, jak zastosować do życia – z wyjątkiem uderzenia irytującego kolegę z klasy.

Również z medytacją. Dziś często pozostaje czymś „rozdawanym” za zamkniętymi drzwiami. Weszliśmy „do klasy”, wszyscy usiedli przy swoich ławkach (lub na ławce), słuchamy nauczyciela, który mówi „jak powinno być”, próbujemy, oceniamy wewnętrznie siebie – wyszło/nie ćwicz i opuszczając salę medytacyjną, zostawiamy praktykę tam, za drzwiami. Idziemy na przystanek lub metro, złościmy się na tłum przy wejściu, przerażają nas ci, których przegapiliśmy od szefa, pamiętamy, co musimy kupić w sklepie, denerwujemy się niezapłaconymi rachunkami. Do ćwiczeń pole jest nieorane. Ale zostawiliśmy ją TAM, z dywanikami i poduszkami, patyczkami zapachowymi i nauczycielem w pozycji lotosu. I tu znowu musimy, jak Syzyf, podnieść ten ciężki kamień na stromą górę. Z jakiegoś powodu nie da się „narzucić” tego wizerunku, tego modelu z „sali” na codzienne zamieszanie. 

Medytacja w działaniu 

Kiedy poszedłem na jogę, kończąc na savasanie, jedno uczucie mnie nie opuściło. Tu kładziemy się i odpoczywamy, obserwujemy doznania, a dosłownie kwadrans później, w szatni, umysł jest już opanowany przez jakieś zadania, poszukiwanie rozwiązania (co zrobić na obiad, mieć czas na odebranie zamówienia, zakończyć pracę). I ta fala zabiera cię w niewłaściwe miejsce, gdzie aspirujesz, uprawiając jogę i medytację. 

Dlaczego okazuje się, że „muchy są osobno, a kotlety (ciecierzyca!) osobno”? Jest takie powiedzenie, że jeśli nie możesz świadomie wypić filiżanki herbaty, nie będziesz mógł świadomie żyć. Jak mogę się upewnić, że każda moja „filiżanka herbaty” – czyli innymi słowy każda codzienna rutynowa czynność – odbywa się w stanie świadomości? Postanowiłem ćwiczyć żyjąc w codziennych sytuacjach, na przykład na studiach. Najtrudniejszą rzeczą do praktykowania jest sytuacja, gdy sytuacja wydaje się wymykać spod kontroli i pojawia się strach, stres, utrata uwagi. W tym stanie najtrudniejszą rzeczą nie jest próba kontrolowania umysłu, ale praktyka obserwowania i akceptowania tych stanów. 

Dla mnie jedną z tych sytuacji była nauka jazdy. Strach przed drogą, strach przed prowadzeniem potencjalnie niebezpiecznego samochodu, strach przed popełnieniem błędów. W trakcie szkolenia przeszłam przez kolejne etapy – od próby zaprzeczania swoim uczuciom, bycia odważnym („nie boję się, jestem odważna, nie boję się”) – do ostatecznego zaakceptowania tych doświadczeń. Obserwacja i fiksacja, ale nie zaprzeczanie i potępianie. „Tak, teraz jest strach, zastanawiam się, jak długo to potrwa? Czy nadal jest? Już się zmniejszyła. Teraz jestem spokojniejszy”. Dopiero w stanie akceptacji okazało się, że zdał wszystkie egzaminy. Oczywiście nie od razu. Nie przeszedłem pierwszego etapu z powodu najsilniejszego podniecenia, czyli przywiązania do wyniku, odrzucenia innego scenariusza, lęku przed Ego (Ego boi się zniszczenia, przegranej). Wykonując wewnętrzną pracę, krok po kroku, nauczyłem się odpuszczać znaczenie, wagę rezultatu. 

Po prostu z góry akceptowała możliwości rozwoju, nie budowała oczekiwań i nie jeździła nimi. Odpuszczając myśl „później” (przejdę, czy nie?), skupiłem się na „teraz” (co teraz robię?). Po przesunięciu uwagi – tu idę, jak i dokąd zmierzam – obawy o możliwy negatywny scenariusz stopniowo zaczęły znikać. Tak więc w absolutnie zrelaksowanym, ale najbardziej uważnym stanie, po jakimś czasie zdałem egzamin. To była wspaniała praktyka: nauczyłam się być tu i teraz, być chwilą i przeżywać ją świadomie, z uwagą na to, co się dzieje, ale bez angażowania Ego. Szczerze mówiąc, to podejście do praktyki uważności (mianowicie w działaniu) dało mi znacznie więcej niż wszystkie savasany, z którymi byłem i w których byłem. 

Uważam taką medytację za skuteczniejszą niż praktyki aplikacyjne (apps), zbiorowe medytacje na korytarzu po dniu pracy. To jeden z celów kursów medytacyjnych – nauczyć się, jak przenieść ten stan w życie. Cokolwiek robisz, cokolwiek robisz, zadaj sobie pytanie, co teraz czuję (zmęczona, zirytowana, zadowolona), jakie są moje uczucia, gdzie jestem. 

Nadal ćwiczę dalej, ale zauważyłem, że najsilniejszy efekt osiągam, gdy ćwiczę w nietypowych, nowych sytuacjach, w których potencjalnie mogę doświadczyć uczucia strachu, utraty kontroli nad sytuacją. Tak więc, przekazując prawa, poszedłem nauczyć się pływać. 

Wydawało się, że wszystko zaczęło się od nowa i cały mój „wzmocniony zen” w odniesieniu do różnych emocji zdawał się wyparowywać. Wszystko kręciło się w kółko: lęk przed wodą, głębią, niemożnością panowania nad ciałem, lękiem przed utonięciem. Doświadczenia wydają się być podobne, jak z prowadzeniem samochodu, ale jednak inne. I to też sprowadziło mnie na ziemię – tak, tu jest nowa sytuacja życiowa i tu znowu wszystko jest od nowa. Nie da się, jak tabliczka mnożenia, raz na zawsze „nauczyć się” tego stanu akceptacji, uwagi na chwilę. Wszystko się zmienia, nic nie jest trwałe. „Odrzuty” oraz sytuacje do ćwiczeń będą się powtarzać przez całe życie. Niektóre doznania są zastępowane innymi, mogą przypominać te, które już były, najważniejsze jest ich zauważenie. 

Komentarz specjalisty 

 

„Umiejętność uważności (obecności w życiu) jest rzeczywiście bardzo podobna do nauki języka obcego lub innej złożonej dyscypliny. Warto jednak zdać sobie sprawę, że wiele osób godnie posługuje się językiem obcym, a zatem umiejętności uważności można się również nauczyć. Najpewniejszą rzeczą w opanowaniu każdej umiejętności jest zauważenie najmniejszych kroków, które już zrobiłeś. To da siłę i nastrój, by iść dalej.

Dlaczego nie możesz tego po prostu wziąć i stać się świadomą osobą, która zawsze jest w harmonii? Ponieważ nabywamy bardzo trudną (i moim zdaniem również najważniejszą) umiejętność w naszym życiu – żyć w obecności. Gdyby to było takie proste, wszyscy żyliby już inaczej. Ale dlaczego trudno jest być świadomym? Bo to wiąże się z poważną pracą nad sobą, na którą gotowych jest niewielu. Żyjemy według wyuczonego scenariusza, który został wychowany przez społeczeństwo, kulturę, rodzinę – nie musisz o niczym myśleć, po prostu musisz płynąć z prądem. A potem nagle pojawia się świadomość i zaczynamy myśleć, dlaczego postępujemy w taki czy inny sposób, co tak naprawdę stoi za naszym działaniem? Umiejętność obecności często radykalnie zmienia ludzkie życie (środowisko komunikacji, styl życia, odżywianie, rozrywka) i nie każdy będzie na te zmiany gotowy.

Ci, którzy mają odwagę iść dalej, zaczynają zauważać drobne zmiany i ćwiczyć trochę bycia obecnym na co dzień, w najzwyklejszych sytuacjach stresowych (w pracy, podczas zdawania egzaminu na prawo jazdy, w napiętych relacjach z otoczeniem).” 

Dodaj komentarz