„Nie jestem feministką”: dlaczego to słowo tak nas przeraża (i na próżno)

W komentarzach do wszelkich względnie wyważonych tekstów o feminizmie, równości i problematyce kobiet często można spotkać sformułowania typu: „Nie uważam się za feministkę, ale absolutnie się zgadzam…”. I to jest zaskakujące: jeśli się zgadzasz, to jesteś feministką – dlaczego więc nie chcesz się tak nazywać?

Feminizm jest ruchem inkluzywnym i szerokim, dlaczego tak ważne jest, aby wiele kobiet podkreślało swoją nieprzynależność do niego, pomimo rzeczywistej wspólnoty poglądów i wartości? Pomyślałem o tym i zidentyfikowałem cztery główne powody.

Brak świadomości i negatywne skojarzenia

Niestety, ruch feministyczny wciąż jest otoczony mnóstwem mitów, z którymi większość kobiet nie chce się utożsamiać. Feminizm kojarzy się z nienawiścią do mężczyzn, zewnętrzną nieatrakcyjnością, agresywnością i męskością. Feministki oskarża się o bezsensowną walkę z wiatrakami i daleko idące problemy („kiedyś był feminizm, walczyły o prawo do głosowania, ale co teraz, to tylko bzdury”).

Po prostu daj im coś, czego mogą zabronić, znieść lub rozmazać krwią menstruacyjną. Nie bez pomocy mediów obraz feministek jako brzydkich, złych dziwaków z problemami w sferze seksualnej, marzących o delegalizacji mężczyzn i samodzielnym rządzeniu światem, zakorzenił się w świadomości społecznej. I nie ma nic dziwnego w tym, że kobiety, które nie są dogłębnie obeznane z prawdziwym ruchem feministycznym i jego przedstawicielkami, nie chcą być kojarzone z tym „przekleństwem”.

Kobiety boją się, że feminizm przyniesie im jeszcze więcej obowiązków i jeszcze bardziej „wykastruje” mężczyzn

Kolejny mały, ale ważny czynnik można odłożyć na półkę mitów. Wiele kobiet jest przekonanych, że feministki walczą o to, aby kobiety dobrowolnie i siłą stały się niezależne i silne, rodzaj „mężczyzn w spódnicach”, schodzą na twarz, podnoszą podkład i noszą. „Ale gdzie jeszcze potrzebujemy miejsca do spania, jeśli mamy już pracę i drugą zmianę w domu i z dziećmi? Chcemy kwiatów, sukienki i możliwości marzenia, że ​​przyjdzie przystojny książę i możemy trochę odpocząć na jego mocnym ramieniu – sprzeciwiają się dość racjonalnie.

Kobiety obawiają się, że feminizm przyniesie im jeszcze więcej obowiązków i jeszcze bardziej „wykastruje” mężczyzn, niszcząc u podstaw wszystkich realnie zarabiających i protektorów, na których potencjalną egzystencję pokłada się wszelką nadzieję. I ta myśl prowadzi nas do następnego punktu.

Strach przed utratą istniejących, choć minimalnych, przywilejów

Bycie kobietą jest zawsze trudne. Ale w paradygmacie patriarchalnym istnieje pewna upiorna recepta na sukces, która obiecuje kobiecie raj na ziemi (dom to pełna miska, mężczyzna to żywiciel rodziny i dobrze odżywione życie), jeśli skoczy wyżej i może spotkać długą lista oczekiwań społecznych.

Już w dzieciństwie uczymy się: jeśli grasz zgodnie z zasadami, bądź cicho, słodko i wygodnie, dobrze wyglądaj, nie okazuj agresji, nie opiekuj się, znoś, nie noś zbyt prowokacyjnych ubrań, uśmiechaj się, śmiej się z dowcipów i włóż wszystko Twoja siła w „kobiecych” sprawach — możesz wylosować szczęśliwy los. Ty, jeśli masz szczęście, ominiesz wszystkie okropności kobiecego losu, a jako nagrodę otrzymasz zachętę ze strony społeczeństwa i, co najważniejsze, męską aprobatę.

Pozycja feministyczna otwiera bezprecedensowe możliwości, ale też zamyka wiele drzwi — na przykład zawęża wybór partnerów

Dlatego nazywanie siebie feministką to rezygnacja z miejsca startu w wyścigu o tytuł „dobrej dziewczyny”. W końcu bycie nią oznacza bycie niewygodnym. Pozycja feministyczna z jednej strony otwiera możliwości rozwoju osobistego we wspierającej siostrzanej społeczności, z drugiej zaś zamyka wiele innych drzwi, na przykład ostro zawęża wybór potencjalnych partnerów (jak również np. , kulturowe produkty, które można spożywać bez lekkich nudności), często powoduje publiczne potępienie i inne trudności.

Nazywając siebie feministką, tracisz tę iluzoryczną szansę na zostanie „dobrą dziewczynką”, szansę na minimalną, ale nagrodę.

Nie chcąc czuć się ofiarą

W każdej dyskusji na temat ucisku kobiet regularnie pojawiają się frazy „nigdy się z tym nie spotkałem”, „nikt mnie nie gnębi”, „to jest naciągany problem”. Kobiety udowadniają, że nigdy nie zetknęły się ze strukturami patriarchalnymi, że to się nigdy w ich życiu nie zdarzyło i nigdy nie będzie.

I nie ma w tym nic dziwnego. Uznając istnienie opresji, jednocześnie rozpoznajemy swoją uciśnioną pozycję, pozycję słabego, ofiary. A kto chce być ofiarą? Uznanie opresji oznacza również zaakceptowanie, że nie możemy wpływać na wszystko w naszym życiu, nie wszystko jest pod naszą kontrolą.

Nasi najbliżsi ludzie, partnerzy, ojcowie, bracia, przyjaciele płci męskiej, znajdują się na zupełnie innych pozycjach w tej hierarchicznej piramidzie.

Pozycja „nikt mnie nie gnębi” oddaje iluzoryczną kontrolę w ręce kobiety: nie jestem słaba, nie jestem ofiarą, po prostu robię wszystko dobrze, a ci, którzy mają trudności, najprawdopodobniej po prostu zrobili coś złego. Bardzo łatwo to zrozumieć, ponieważ strach przed utratą kontroli i przyznaniem się do własnej bezbronności jest jednym z najgłębszych ludzkich lęków.

Dodatkowo, uznając siebie za słabe ogniwo w pewnej strukturze i hierarchii, zmuszeni jesteśmy zmierzyć się z innym przykrym faktem. Mianowicie tym, że nasi najbliżsi ludzie, partnerzy, ojcowie, bracia, koledzy mężczyźni, znajdują się na innych pozycjach w tej hierarchicznej piramidzie. Że często go nadużywają, żyją z naszych zasobów, uzyskują więcej mniejszym wysiłkiem. A jednocześnie pozostań naszymi bliskimi i bliskimi. To ciężka myśl, która wymaga długiej refleksji i rzadko wywołuje burzę pozytywnych uczuć.

Niechęć do etykietowania siebie i strach przed odrzuceniem

Wreszcie ostatni powód, dla którego kobiety nie chcą nazywać siebie feministkami, to niechęć lub niemożność zmieszczenia całego kompleksu ich poglądów w jednej wąskiej komórce. Wiele refleksyjnych kobiet postrzega swój światopogląd nie jako ustalony zestaw poglądów, ale raczej jako proces i jest podejrzliwy wobec wszelkich etykiet i sztucznych kategorii ideologicznych. Nazywanie siebie, nawet tak dumnie „feministkami”, oznacza dla nich zredukowanie swojego złożonego i „płynnego” systemu wierzeń do pewnej ideologii, a tym samym ograniczenie ich rozwoju.

Łatwo zgubić się w tym ciemnym lesie i zostać oznaczonym jako „jakaś niewłaściwa feministka robiąca zły feminizm”.

Ta kategoria często obejmuje kobiety, które chciałyby nazwać siebie feministkami, ale gubią się w niekończących się następstwach naszego szerszego ruchu i boją się zrobić dodatkowy krok, aby nie ponieść piorunów i oskarżeń o niewłaściwy feminizm.

Istnieją niezliczone odłamy feminizmu, często toczące ze sobą wojnę, a w tym ciemnym lesie łatwo się zgubić i uchodzić za „niewłaściwą feministkę, która robi zły feminizm”. To właśnie z powodu lęku przed odrzuceniem, lęku przed nieprzystosowaniem się do jakiejś grupy społecznej czy przed gniewem wczorajszych, podobnie myślących ludzi, wielu trudno jest nazwać „feministką” i nosić ją z dumą.

Każdy z tych powodów jest oczywiście całkiem słuszny i każda kobieta ma pełne prawo określić i nazwać własny system poglądów, wybrać stronę lub odrzucić ten wybór. Ale wiesz, co jest w tym najzabawniejsze? Że to prawo wyboru dały nam nie kto inny jak feministki.

Dodaj komentarz