Psychologia

Niektórzy odnajdują sens w pracy, kiedy robią to na swój własny sposób. Ktoś stara się być najlepszy i ciągle się uczy. Włosi mają swój przepis: aby praca przynosiła radość, musi być obecna w życiu od dzieciństwa! O swoich doświadczeniach opowiadał Gianni Martini, właściciel włoskiej winnicy Fratelli Martini i marki Canti.

Trudno sobie wyobrazić, jak można myśleć tylko o pracy. Ale dla Gianniego Martiniego to normalne: nie męczy go rozmowa o winie, o zawiłościach winorośli, niuansach fermentacji, starzeniu się. Wygląda, jakby przyjechał do Rosji, żeby spędzić czas na jakiejś imprezie towarzyskiej – w dżinsach, marynarce i jasnej białej koszuli, z niedbałym włosiem. Ma jednak tylko godzinę czasu — potem jeszcze jedną rozmowę, a potem leci z powrotem.

Firma prowadzona przez Gianniego Martiniego — nie daj się zwieść nazwie, bez związku ze słynną marką — ma siedzibę w Piemoncie. To największa prywatna farma w całych Włoszech. Każdego roku sprzedają dziesiątki milionów butelek wina na całym świecie. Firma pozostaje w rękach jednej rodziny.

„We Włoszech to powszechna rzecz”, uśmiecha się Gianni. Tutaj tradycje są cenione nie mniej niż umiejętność liczenia liczb. Rozmawialiśmy z nim o jego zamiłowaniu do pracy, pracy w środowisku rodzinnym, priorytetach i wartościach.

Psychologie: Twoja rodzina produkuje wino od kilku pokoleń. Czy możesz powiedzieć, że nie miałeś wyboru?

Gianniego Martiniego: Dorastałem w regionie, w którym winiarstwo to cała kultura. Czy wiesz co to jest? Nie możesz nie stawić temu czoła, wino jest stale obecne w Twoim życiu. Moje wspomnienia z dzieciństwa to przyjemny chłód piwnicy, cierpki zapach fermentacji, smak winogron.

Całe lato, wszystkie ciepłe i słoneczne dni spędzałam z ojcem w winnicach. Byłem tak zaintrygowany jego pracą! To była jakaś magia, spojrzałam na niego jak zaczarowana. I nie tylko ja mogę to o sobie powiedzieć. Wokół nas jest wiele firm produkujących wino.

Ale nie wszyscy osiągnęli taki sukces…

Tak, ale nasz biznes rósł stopniowo. Ma dopiero 70 lat, a ja należę do drugiego pokolenia właścicieli. Mój ojciec, podobnie jak ja, spędzał dużo czasu w piwnicach i winnicach. Ale potem zaczęła się wojna, poszedł walczyć. Miał zaledwie 17 lat. Myślę, że wojna go zahartowała, uczyniła stanowczym i zdecydowanym. A może był.

Kiedy się urodziłem, produkcja koncentrowała się na mieszkańcach. Ojciec sprzedawał wino nawet nie w butelkach, ale w dużych beczkach. Kiedy zaczęliśmy rozszerzać rynek i wchodzić do innych krajów, właśnie studiowałem w szkole energetycznej.

Co to za szkoła?

Studiują produkcję wina. Miałem 14 lat, kiedy wszedłem. We Włoszech po siedmiu latach szkoły podstawowej i średniej istnieje specjalizacja. Już wtedy wiedziałem, że jestem zainteresowany. Następnie, po maturze, rozpoczął współpracę z ojcem. Firma zajmowała się zarówno produkcją wina, jak i musującego. Wina sprzedawano w Niemczech, Włoszech i Anglii. Musiałem się dużo nauczyć w praktyce.

Czy praca z ojcem była wyzwaniem?

Zdobycie jego zaufania zajęło mi dwa lata. Miał trudny charakter, poza tym miał doświadczenie po swojej stronie. Ale studiowałem tę sztukę przez sześć lat i zrozumiałem coś lepszego. Przez trzy lata mogłam tłumaczyć ojcu, co trzeba zrobić, aby nasze wino było jeszcze lepsze.

Na przykład tradycyjnie fermentacja wina odbywa się za pomocą drożdży, które są produkowane samodzielnie. I specjalnie wyselekcjonowałem drożdże i dodałem je, aby wino było lepsze. Zawsze się spotykaliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim.

Ojciec mi ufał i za dziesięć lat cała ekonomiczna strona sprawy była już na mnie. W 1990 roku przekonałem ojca do zwiększenia inwestycji w firmę. Zmarł cztery lata później. Pracujemy razem od ponad 20 lat.

Wraz z otwarciem międzynarodowego rynku firma nie mogła już pozostać przytulną firmą rodzinną? Czy coś zniknęło?

We Włoszech każda firma — mała czy duża — nadal pozostaje firmą rodzinną. Nasza kultura jest śródziemnomorska, bardzo ważne są tu kontakty osobiste. W tradycji anglosaskiej powstaje mała firma, potem holding, a właścicieli jest kilku. Wszystko to jest raczej bezosobowe.

Staramy się trzymać wszystko w jednej ręce, ze wszystkim radzić sobie samodzielnie. Tak duzi producenci jak Ferrero i Barilla to nadal firmy absolutnie rodzinne. Wszystko jest przekazywane z ojca na syna w dosłownym znaczeniu. Nie mają nawet akcji.

Kiedy wszedłem do firmy w wieku 20 lat, zrobiłem wiele struktur. W latach 1970. zaczęliśmy się rozwijać, zatrudniłem wiele osób — księgowych, sprzedawców. Teraz jest to firma z „szerokimi ramionami” — przejrzysta struktura, z dobrze funkcjonującym systemem. W 2000 roku postanowiłem stworzyć nową markę — Canti. To znaczy „piosenka” po włosku. Marka ta uosabia współczesne Włochy, żyjące w modzie i designie.

Wina te są radosne, energetyczne, o czystych, bogatych aromatach i smakach. Od samego początku chciałem zdystansować się od starych włoskich filarów, od regionów, które są wszystkim dobrze znane. Piemont ma ogromny potencjał dla innowacyjnych, młodzieńczych win. Chcę zapewnić konsumentowi jakość wykraczającą poza to, co jest dostępne w tej samej cenie.

Świat Canti to połączenie wyrafinowanego stylu, starożytnych tradycji i typowej włoskiej radości życia. Każda butelka zawiera wartości życia we Włoszech: zamiłowanie do dobrego jedzenia i dobrego wina, poczucie przynależności i zamiłowanie do wszystkiego, co piękne.

Co jest ważniejsze — zysk, logika rozwoju czy tradycja?

Zależy od przypadku. Sytuacja zmienia się również we Włoszech. Sama mentalność się zmienia. Ale chociaż wszystko działa, cenię naszą tożsamość. Na przykład każdy ma dystrybutorów, a my sami dystrybuujemy nasze produkty. Są nasze oddziały w innych krajach, nasi pracownicy pracują.

Kierowników działów wybieramy zawsze razem z naszą córką. Właśnie ukończyła szkołę mody w Mediolanie, uzyskując dyplom z promocji marki. I poprosiłem ją, żeby ze mną pracowała. Eleonora odpowiada teraz za globalną strategię wizerunkową marki.

Sama wymyśliła i nakręciła filmy, sama odebrała modelki. Na wszystkich lotniskach we Włoszech reklama, którą stworzyła. Informuję ją na bieżąco. Musi znać wszystkie branże: ekonomię, rekrutację, pracę z dostawcami. Mamy bardzo otwartą relację z naszą córką, rozmawiamy o wszystkim. Nie tylko w pracy, ale i poza nią.

Jak opisałbyś to, co we włoskiej mentalności jest najważniejsze?

Myślę, że to nadal nasza zależność od rodziny. Ona zawsze jest na pierwszym miejscu. Relacje rodzinne leżą u podstaw firm, dlatego zawsze traktujemy nasz biznes z taką miłością — wszystko to przekazywane jest z miłością i troską. Ale jeśli moja córka zdecyduje się odejść, zrób coś innego — czemu nie. Najważniejsze, że jest szczęśliwa.

Dodaj komentarz