Ciesz się każdym dniem: historia młodej kobiety

😉 Witajcie drodzy czytelnicy! Cóż to za szczęście, gdy człowiek jest zdrowy, a nie sam i ma dach nad głową. Przyjaciele, ciesz się każdym dniem, nie denerwuj się drobiazgami, nie kumuluj w sobie urazy. Życie jest ulotne!

Spędzaj mniej czasu na szukaniu „modnych szmat” i niepotrzebnych rzeczy, a częściej przebywaj na łonie natury. Komunikuj się z bliskimi, ciesz się każdym dniem! Dbaj o siebie, pilnuj swojego zdrowia, nie odkładaj wizyt u lekarza. W końcu szybka diagnoza i leczenie często oddalają nas od śmierci. Mieszkaj tu i teraz! Ciesz się każdym dniem!

Przypadkowe „znaleźć”

Ziemia zniknęła mi spod stóp, gdy dowiedziałam się, że guz w mojej piersi jest złośliwy i trzeba jak najszybciej wykonać operację – wtedy byłaby szansa na przeżycie…

Pamiętam ten wieczór w najdrobniejszym szczególe. Wróciłam do domu niesamowicie zmęczona i marzyłam tylko o trzech rzeczach: wziąć prysznic, zjeść i położyć się spać. Tylko około trzech – w tej kolejności.

Wzięła prysznic i odkręciła nakrętkę żelu, który kupiła po drodze. Pachniało – żel pachniał jak letnia łąka. „Małe radości naszego życia” – pomyślałam, nałożyłam na skórę pachnącą pianę i zaczęłam masować ciało.

Z przyjemnością nawet zamknąłem oczy – było tak miło! Wydawało się, że zmywam nie tylko kurz, pot i zmęczenie, ale całe zamieszanie, wszystkie kłopoty gorączkowego dnia…

Dłoń masująca lewą pierś nagle „potknęła się” o jakąś pieczęć. Zamarzłem. Pospiesznie zmył piankę. Poczułem to ponownie – pod skórą moje palce wyraźnie wyczuły twardy „kamyczek” wielkości dużej fasoli. Poczułem chłód, jakbym nie był pod gorącym prysznicem, tylko wpadłem do lodowej dziury.

Z otępienia wyrwało mnie łomot frontowych drzwi – Maxim wrócił z pracy. Wyszedłem z łazienki.

- Hej! Jak ci minął dzień? – powiedział całując męża.

– Jak mógł się przedostać? Dzięki tej reorganizacji byliśmy w domu wariatów już drugi tydzień! Co jest na obiad? Głodny jak pies!

Odgrzałam pieczeń i postawiłam talerz przed ukochaną.

- Dziękuję. Daj mi trochę pieprzu… I pokrój jeszcze trochę chleba. A co z twoją twarzą?

– Twarz jest jak twarz, są gorsze.

Jak więc znalazłam siłę, by żartować, a nawet wycisnąć pozory uśmiechu – tylko Bóg wie! Maxim podsunął mu talerz.

– Po prostu jakiś blady… I trochę zdenerwowany. Problemy? Cholera, pieczeń jest zupełnie niesolona! Daj mi trochę soli! I kiszoną kapustę, jeśli zostanie.

Po postawieniu solniczki i miski kapusty na stole mój mąż zapomniał, że „coś jest nie tak z moją twarzą” i nie pytał już o moje problemy.

Sen jest sygnałem dla organizmu

Tej nocy długo nie spałem. Czy czułeś strach? Może jeszcze nie: przez kilka godzin z rzędu próbowałem sobie wmówić, że to zwyczajny wen. Przed zaśnięciem poczułem mechanicznie klatkę piersiową – „fasolka” była na swoim miejscu. Przypomniałem sobie moją ulubioną bohaterkę i tak jak ona zdecydowałem: „Pomyślę o tym jutro”.

A potem… wtedy postanowiłam w ogóle o tym nie myśleć! Na początku było to możliwe… Ale pewnego dnia miałem koszmar.

Jakbym szedł długim korytarzem oświetlonym jasnym, śmiercioniebieskim światłem, doszedłem do jedynych drzwi na końcu, otworzyłem je i znalazłem się… na cmentarzu. Obudziłem się zlany zimnym potem. Maxim spał obok mnie, a ja leżałam, bojąc się ruszyć, żeby go nie obudzić.

Tydzień później znowu miałem ten sam sen, a potem znowu. Po jednej z tych nocy stwierdziłam, że już nie wytrzymam i następnego ranka poszłam do lekarza.

Straszne zdanie

„Guz złośliwy… Im szybsza operacja, tym większe szanse” – powiedziano mi po badaniu.

Mam raka?! To niemożliwe! Jestem całkowicie zdrowa, nic mnie nie boli! I głupia fasolka w mojej piersi… Tak niepozorna, że ​​natknęłam się na nią przypadkiem… Nie może być tak, że ona nagle raz – i przekreśliła całe moje życie!

– W sobotę jedziemy do Smirnowów – przypomniał Maxim przy kolacji.

- Nie mogę. Będziesz musiał iść sam.

– Jakie kaprysy? - On się zdenerował. – W końcu obiecaliśmy…

– Chodzi o to… Generalnie w czwartek jadę do szpitala.

– Coś jak kobieta?

– Maxim, mam raka.

Mąż… roześmiał się. Oczywiście był to nerwowy śmiech, ale i tak przeciął nożem moje nagie nerwy.

– Nie sądziłem, że jesteś takim alarmistą! Kim jesteś lekarzem, żeby sobie takie diagnozy stawiać? Najpierw musisz przejść dokładne badanie…

– Zdałem egzamin.

- Co?! Więc wiesz od dawna i nic mi nie powiedziałeś?!

– nie chciałem cię martwić…

Spojrzał na mnie z taką furią, jakbym wyznał nie chorobę, ale zdradę. Nic nie powiedział, nawet nie zjadł kolacji – wszedł do sypialni, trzaskając głośno drzwiami. Tak długo trzymałam się razem, tak długo trzymałam się w ryzach, ale tutaj nie mogłam tego znieść – wybuchnęłam płaczem, kładąc głowę na stół. A kiedy uspokoiła się i weszła do sypialni, Max… już spał.

W szpitalu

Pamiętam wszystko, co wydarzyło się potem jak we mgle. Ponure myśli. Oddział szpitalny. Nosze, na których zabierają mnie na salę operacyjną. Oślepiające światło lamp nad głową… „Nadia, odlicz głośno…” Raz, dwa, trzy, cztery…

Czarna otchłań nicości… wynurzyła się. Dokuczliwie! Mój Boże, dlaczego to tak bardzo boli?! Nic, jestem silna, wytrzymam! Najważniejsze, że operacja się powiodła.

Gdzie jest Maxim? Dlaczego nie ma go w pobliżu? O tak, jestem na oddziale intensywnej terapii. Odwiedzający nie mają tu wstępu. Poczekam, jestem cierpliwy… czekałem. Max przyszedł, jak tylko zostałem przeniesiony na zwykły oddział. Przyniósł paczkę i został ze mną… siedem minut.

Jego kolejne wizyty okazały się nieco dłuższe – wydawało się, że już myślał o tym, jak jak najszybciej wyjechać. Prawie się nie odzywaliśmy. Być może ani on, ani ja nie wiedzieliśmy, co sobie powiedzieć.

Kiedy mąż przyznał:

– Od zapachu szpitala robi mi się niedobrze! Jak możesz to znieść?

Sam nie wiem, jak przeżyłem. Mąż biegał tylko kilka minut, ai tak nie codziennie. Nie mieliśmy dzieci. Moi rodzice zmarli, a moja młodsza siostra mieszkała daleko. Nie, ona oczywiście wiedziała o operacji, przybiegła, gdy tylko pozwolono im mnie odwiedzić, i cały dzień spędziła przy moim łóżku, po czym wróciła do domu, mówiąc:

– Widzisz Nadenko, zostawiłam dzieci u teściowej, a ona już jest stara, może za nimi nie widzieć. Przepraszam kochanie …

Jeden. W ogóle. Sama z bólem i strachem! Sama w tym momencie, kiedy przede wszystkim potrzebuję wsparcia… – Rzecz w tym, że Maxim nie znosi szpitali – przekonywała samą siebie. – Wrócę do domu, a najbliższa osoba znów będzie obok mnie…”

Jak czekałem na dzień wypisu! Jak się ucieszyłem, kiedy to przyszło! Już pierwszej nocy po moim powrocie do domu Max zrobił sobie łóżko na kanapie w salonie:

– Wygodniej będzie ci spać samemu. Mogę cię nieumyślnie zranić.

Bez wsparcia

Ciągnęły się niekończące się bolesne dni. Na próżno liczyłam na wsparcie męża! Kiedy wstała, był już w pracy. A on wrócił później… Były dni, kiedy prawie się nie widywaliśmy. Zauważyłem, że ostatnio Maxim stara się unikać fizycznego kontaktu ze mną.

Kiedyś mój mąż wszedł do łazienki, kiedy myłam się. Wstręt i strach – to odbijało się na jego twarzy. Po pewnym czasie przepisano mi chemioterapię. Jaka byłam naiwna, kiedy myślałam, że operacja to najgorsza rzecz! Daj Boże, abyś nigdy nie wiedział, jakiego rodzaju udręki człowiek doświadcza po „chemii”.

Podczas zabiegów w szpitalu – to było piekło! Ale nawet po powrocie do domu nie czułam się dużo lepiej… Nikt mnie nie odwiedził. O swojej chorobie nie powiedziała nikomu ze znajomych: bała się, że będą się zachowywać tak, jakby przyszli na mój pogrzeb.

Wymyślałam różnego rodzaju działania, żeby jakoś odwrócić uwagę, ale mogłam myśleć tylko o jednym: czy poradzę sobie z chorobą, czy ona mnie pokona… Tego ranka byłam tak pochłonięta tymi myślami, że nie nawet zrozumieć, o czym mówił Maxim.

– Nadia… wychodzę.

– O tak… Spóźnisz się dzisiaj?

– Nie przyjdę dzisiaj. A jutro też. Czy mnie słyszysz? Wiesz co mam na myśli? Zostawiam cię. Na zawsze.

- Czemu? Zapytała cicho.

„Nie mogę tu dłużej być. To jest cmentarz, a nie dom!

Nie jesteś nam obcy!

Zostałem sam. Z każdym dniem było mi gorzej. Nie mogłem poradzić sobie z wieloma przypadkami. Nie mogę? I nie jest to konieczne! I tak nikt tego nie potrzebuje… Kiedyś, na podeście, straciłem przytomność.

- Co jest z tobą nie tak? – jakbym przez mgłę zobaczyłem czyjąś nieznaną twarz.

– To ze słabości… – opamiętałem się. Próbowałem wstać.

– Pomogę – powiedziała z troską kobieta, w której rozpoznałem Lydię z dziesiątego piętra. – Oprzyj się na mnie, odprowadzę cię do mieszkania.

– Dziękuję, jakoś sobie…

– To wykluczone! Nagle znowu upadasz! – sprzeciwił się sąsiad.

Pozwoliłem jej zabrać mnie do domu. Następnie zasugerowała:

– Może wezwać lekarza? Takie zaklęcia omdlenia są niebezpieczne.

– Nie, to nie jest konieczne… Widzisz, karetka tu nie pomoże.

Oczy Lydii były pełne troski i troski. Nie wiem, jak to się stało, ale opowiedziałem jej swoją historię. Kiedy skończyłem, kobieta miała łzy w oczach. Od tego dnia Lida zaczęła mnie regularnie odwiedzać. Pomogłem w sprzątaniu, przyniosłem jedzenie, zabrałem do lekarza. Jeśli ona sama nie miała czasu, pomogła jej córka Innochka.

Zaprzyjaźniłem się z nimi. Byłam bardzo poruszona, gdy Lydia i jej mąż zaprosili mnie do świętowania Nowego Roku!

– Dziękuję, ale te wakacje spędzamy z rodziną. Obcy jako ciało obce…

– Nie jesteś nam obcy! – sprzeciwiła się Lida tak gorąco, że rozpłakałam się.

To były udane wakacje. Kiedy pomyślałem, że w pobliżu nie ma nikogo z moich drogich ludzi, zrobiło mi się smutno. Ale serdeczna atmosfera sąsiadów złagodziła ból samotności. Lida często powtarzała: „Raduj się każdego dnia!”

Ciesz się każdym dniem: historia młodej kobiety

Lubię każdy dzień

Dziś wiem, że najgorsze minęło. Wniosła pozew o rozwód. Mój mąż był bardzo zaskoczony, widząc mnie w sądzie.

– Wyglądasz cudownie… – powiedział, lekko zaskoczony.

Moje włosy jeszcze nie odrosły, ale krótki „jeż” nawet sprawia, że ​​wyglądam młodziej. Lida zrobiła mi makijaż, pomogła mi wybrać strój. Zdziwiłem się, widząc swoje odbicie – nie byłem jak umierająca kobieta. Szczupła, modnie ubrana, zadbana kobieta spojrzała na mnie przez lustro!

Jeśli chodzi o zdrowie, to teraz czuję się całkiem nieźle, chociaż zdarzają się trudne dni. Ale najważniejsze jest to, że najnowsze wyniki ankiet były dobre! Mam jeszcze długą kurację, ale od słów, które usłyszałem od lekarza, skrzydła urosły!

Kiedy zapytałem, czy jest szansa, że ​​kiedyś będę zdrowy, odpowiedział z uśmiechem: „Już jesteś zdrowy”! Mam świadomość, że choroba może powrócić. Ale wiem: są ludzie, którzy podadzą pomocną dłoń. Zmienił się mój stosunek do życia. Cenię czas i każdą chwilę, bo wiem jaki to niezwykły prezent! Ciesz się każdym dniem!

😉 Przyjaciele, zostawiajcie komentarze, dzielcie się swoimi historiami. Udostępnij ten artykuł w mediach społecznościowych. Wychodź częściej z internetu i obcuj z naturą. Zadzwoń do rodziców, żal zwierząt. Ciesz się każdym dniem!

Dodaj komentarz