Czy potrzebujemy lepszej wersji nas samych?

Czasami wydaje się, że musimy się ulepszać. Ale jeśli istnieje lepsza wersja ciebie, to wszyscy inni są gorsi? A co w takim razie zrobić ze sobą dzisiaj – wyrzucić je, jak stare ubrania, i pilnie „poprawne”?

Lekką ręką wydawców książki Dana Waldschmidta, zwanej w rosyjskim tłumaczeniu „Bądź najlepszą wersją siebie”, ta formuła mocno weszła w naszą świadomość. W oryginale nazwa jest inna: Rozmowy o ostrym przebiegu, gdzie „krawędź” to krawędź, granica, a sama książka to rozmowa (rozmowy) z czytelnikiem o tym, jak żyć na granicy możliwości i radzić sobie z ograniczającymi przekonaniami .

Ale hasło zakorzeniło się już w języku i prowadzi samodzielne życie, dyktując nam, jak się traktować. W końcu stabilne zwroty nie są nieszkodliwe: słowa i wyrażenia, których często używamy, wpływają na świadomość, wewnętrzny obraz wyobrażeń o nas samych, a w rezultacie na nasze relacje z samym sobą i z innymi.

Widać, że chwytliwa rosyjska nazwa została wymyślona, ​​aby zwiększyć sprzedaż, ale teraz nie ma to już znaczenia: stała się mottem, które zachęca do traktowania siebie jako przedmiotu.

Ponieważ logiczne jest założenie, że pewnego dnia, z wysiłkiem, stanę się „najlepszą wersją siebie”, to kim jestem w tej chwili, w tym przez całe moje życie, jest „wersją”, która nie pasuje do najlepszych . A na co zasługują nieudane wersje? Recykling i utylizacja. Potem pozostaje tylko zacząć pozbywać się tego, co „zbędne” lub „niedoskonałe” — od wad w wyglądzie, od oznak wieku, od przekonań, od zaufania do sygnałów i uczuć ciała.

Jest taki pedagogiczny pomysł, że trzeba dużo wymagać od dziecka i trochę go chwalić.

Ale mimo to wielu ludzi odwraca się od własnych wartości. A decydując, gdzie się przenieść i co osiągnąć, patrzą nie do wewnątrz, ale na zewnątrz, na zewnętrzne punkty orientacyjne. Jednocześnie patrzą na siebie oczami krytycznych i autorytarnych postaci z dzieciństwa.

Istnieje idea pedagogiczna, że ​​od dziecka należy wymagać wiele, a mało chwalić. Kiedyś był bardzo popularny, a do dziś nie stracił zupełnie na popularności. „Syn mojego przyjaciela już rozwiązuje problemy w liceum!”, „Jesteś już duży, powinieneś umieć prawidłowo obierać ziemniaki!”, „A ja jestem w twoim wieku…”

Jeśli w dzieciństwie inni niewłaściwie oceniali nasz wygląd, osiągnięcia, zdolności, to skupienie naszej uwagi przesunęło się na zewnątrz. Dlatego wielu dorosłych nadal skupia się na wartościach dyktowanych przez modę, transmitowaną przez media. I dotyczy to nie tylko ubrań i biżuterii, ale także przekonań: z kim pracować, gdzie odpocząć… w zasadzie, jak żyć.

Nikt z nas nie jest szkicem, nie szkicem. Już istniejemy w pełni naszego istnienia.

Okazuje się paradoksem: żyjesz na granicy swoich możliwości, dajesz z siebie wszystko, ale nie ma z tego radości. Zauważam od klientów: dewaluują swoje osiągnięcia. Radzą sobie, coś tworzą, pokonują trudności i widzę ile w tym siły, stabilności, kreatywności. Ale trudno im przywłaszczyć sobie własne zwycięstwa, powiedzieć: tak, zrobiłem to, mam coś do uszanowania. I okazuje się, że sama egzystencja staje się procesem przezwyciężania: człowiek przekracza granice możliwości — ale nie jest obecny we własnym życiu.

Może nie musisz stać się najlepszą wersją siebie? Nikt z nas nie jest szkicem, nie szkicem. Już istniejemy w pełni naszego bytu: oddychamy i myślimy, śmiejemy się, smucimy, rozmawiamy z innymi, postrzegamy otoczenie. Możemy się rozwijać i osiągać więcej. Ale nie jest to wymagane. Na pewno jest ktoś, kto więcej zarabia lub podróżuje, lepiej tańczy, nurkuje głębiej. Ale na pewno nie ma nikogo, kto mógłby żyć lepiej niż my.

Dodaj komentarz