Anna Michałkowa: „Czasami rozwód to jedyna słuszna decyzja”

Jest absolutnie naturalna zarówno w życiu, jak i na ekranie. Twierdzi, że z natury wcale nie jest aktorką, a po nakręceniu z przyjemnością zanurza się w swojej rodzinie. Nienawidzi zmieniać czegoś w życiu, ale czasami robi desperacko odważne rzeczy. Tak jak jej postać w filmie Anny Parmas „Rozwiedmy się!”.

Dziesiąta rano. Anna Michałkowa siedzi naprzeciwko, pije latte i wydaje mi się, że to nie jest wywiad — po prostu rozmawiamy jak przyjaciele. Ani uncji makijażu na twarzy, ani śladu napięcia w ruchach, oczach, głosie. Mówi światu: wszystko jest w porządku… Samo przebywanie w pobliżu to już terapia.

Anna ma udane projekty jeden po drugim, a każdy to kolejny krok, coraz wyższy: „Zwykła kobieta”, „Burza”, „Rozwódmy się!” … Każdy chce ją zastrzelić.

„To jakaś dziwna wiarygodność. Najwyraźniej mój psychotyp pozwala ludziom kojarzyć się ze mną ”- sugeruje. A może faktem jest, że Anna nadaje miłość. A ona sama przyznaje: „Potrzebuję być kochana. W pracy to moja wylęgarnia. To mnie inspiruje.» I kochają ją.

W „Kinotavr” na premierze filmu „Rozwiedmy się!” została przedstawiona: „Anya-II-ratuj-wszystkich”. Nic dziwnego. „Jestem darem niebios dla każdej osoby, która zaczyna umierać, cierpieć. Być może całość znajduje się w kompleksie starszej siostry ”- wyjaśnia Anna. I myślę, że nie tylko.

Psychologia: Wielu z nas próbuje „restartować” swoje życie. Postanawiają wszystko zmienić od jutra, od poniedziałku, od Nowego Roku. Czy ci się to zdarza?

Anna Michałkowa: Czasami po prostu konieczne jest ponowne uruchomienie. Ale nie jestem człowiekiem pasji. Nic nie robię nagle i w ruchu. Rozumiem odpowiedzialność. Ponieważ automatycznie wznawiasz nie tylko swoje życie, ale także życie wszystkich swoich satelitów i stacji kosmicznych latających wokół ciebie…

Bardzo długo podejmuję decyzję, formułuję ją, żyję z nią. I dopiero wtedy, gdy zrozumiem, że czuję się komfortowo i emocjonalnie zaakceptowałam potrzebę rozstania się z kimś lub wręcz przeciwnie, rozpoczęcia komunikacji, robię to…

Każdego roku wydajesz coraz więcej filmów. Lubisz być tak rozchwytywany?

Tak, już się martwię, że wkrótce wszyscy będą mieli dość tego, że na ekranie jest mnie dużo. Ale nie chciałbym… (śmiech) To prawda, w przemyśle filmowym wszystko jest spontaniczne. Dziś oferują wszystko, ale jutro mogą zapomnieć. Ale ja zawsze to robiłem na luzie.

Role to nie jedyna rzecz, którą żyję. W ogóle nie uważam się za aktorkę. Dla mnie to tylko jedna z form egzystencji, którą lubię. W pewnym momencie stało się to sposobem na samouczenie się.

Lista kontrolna: 5 kroków do wykonania przed rozwodem

I dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że wszystkie chwile dorastania i rozumienia życia przychodzą mi nie z mojego doświadczenia, ale z tego, czego doświadczam z moimi bohaterami… Wszystkie komedie, w których pracuję, są dla mnie terapią. Z tym, że o wiele trudniej jest istnieć w komedii niż w dramacie…

Nie mogę uwierzyć, że gram w filmie „O miłości. Tylko dla dorosłych” było dla was trudniej niż w tragicznej „Burzy”!

Storm to zupełnie inna historia. Gdybym wcześniej zaproponowano mi tę rolę, nie przyjąłbym tej roli. I teraz zdałem sobie sprawę: moje narzędzia aktorskie wystarczą, aby opowiedzieć historię osoby, która przechodzi załamanie swojej osobowości. I włożyłem to doświadczenie ekstremalnych doznań na ekranie do mojego życiowego skarbonki.

Dla mnie praca to wakacje od rodziny, a rodzina to wakacje od emocjonalnego rozgrzania na planie.

Niektórzy artyści mają duże trudności z wydostaniem się z roli, a cała rodzina żyje i cierpi podczas zdjęć…

Nie chodzi o mnie. Moi synowie moim zdaniem nie oglądali niczego, w czym zagrałam… Może z rzadkimi wyjątkami… Mamy wszystko podzielone. Jest życie rodzinne i moje życie twórcze i nie przecinają się ze sobą.

I nikogo nie obchodzi, czy jestem zmęczona, czy nie, czy miałam strzelaniny, czy nie. Ale mi to odpowiada. To tylko moje terytorium. Lubię ten stan rzeczy.

Dla mnie praca to wakacje od rodziny, a rodzina to wakacje od emocjonalnego rozgrzania na planie… Oczywiście rodzina jest dumna z nagród. Są w szafie. Najmłodsza córka Lida uważa, że ​​są to jej nagrody.

Trzecie dziecko po długiej przerwie, czy jest prawie takie jak pierwsze?

Nie, jest jak wnuk. (Uśmiecha się) Tak troszkę go obserwujesz z zewnątrz… Z córką jestem znacznie spokojniejszy niż z synami. Już rozumiem, że w dziecku nie da się wiele zmienić. Tutaj moi starsi mają różnicę roku i jednego dnia, jeden znak zodiaku, czytam im te same księgi i generalnie wydają się pochodzić od różnych rodziców.

Wszystko jest z góry zaprogramowane i nawet jeśli uderzysz głową w ścianę, nie będzie poważnych zmian. Możesz zaszczepić pewne rzeczy, nauczyć się zachowywać, a wszystko inne jest ustalone. Na przykład środkowy syn, Siergiej, w ogóle nie ma związku przyczynowego.

A jednocześnie jego przystosowanie do życia jest znacznie lepsze niż u najstarszego, Andrieja, którego logika idzie naprzód. A co najważniejsze, nie ma to żadnego wpływu na to, czy są szczęśliwi, czy nie. Tak wiele rzeczy na to wpływa, nawet metabolizm i chemia krwi.

Wiele oczywiście kształtuje środowisko. Jeśli rodzice są szczęśliwi, to dzieci postrzegają to jako rodzaj naturalnego tła życia. Notacje nie działają. Rodzicielstwo dotyczy tego, co i jak rozmawiasz przez telefon z innymi ludźmi.

Nie popadam w depresję, żyję w iluzji, że mam łatwy charakter

Jest opowieść o Michałkowach. Na przykład nie wychowują dzieci i nie zwracają na nie uwagi aż do pewnego wieku…

Bardzo blisko prawdy. Nikt nie pędził jak szalony z organizacją szczęśliwego dzieciństwa. Nie martwiłam się: czy dziecko się nudzi, czy uszkodziło sobie psychikę, gdy zostało ukarane i podane w dupę. I dostałem za coś lanie…

Ale tak też było w innych rodzinach. Nie ma właściwego modelu edukacji, wszystko zmienia się wraz ze zmianą świata. Teraz nadeszło pierwsze nieubite pokolenie — stulecia — które nie mają konfliktu ze swoimi rodzicami. Są z nami przyjaciółmi.

Z jednej strony jest świetny. Z drugiej strony jest wyznacznikiem infantylizmu starszego pokolenia… Współczesne dzieci bardzo się zmieniły. Mają wszystko, o czym wcześniej mógł marzyć członek Biura Politycznego. Musisz urodzić się w absolutnie marginalnym środowisku, aby mieć ochotę pędzić do przodu. To rzadkość.

Współczesne dzieci nie mają ambicji, ale jest zapotrzebowanie na szczęście… Zauważam też, że nowe pokolenie jest bezpłciowe. Stłumili ten instynkt. To mnie przeraża. Nie ma nic takiego jak przedtem, kiedy wchodzisz do pokoju i widzisz: chłopca i dziewczynkę, a oni nie mogą oddychać z wydzieliny między nimi. Ale dzisiejsze dzieci są znacznie mniej agresywne niż my w ich piekielnym wieku.

Twoi synowie są już studentami. Czy czujesz, że stali się dorosłymi, niezależnymi ludźmi, którzy budują własne przeznaczenie?

Początkowo postrzegałem ich jako dorosłych i zawsze mówiłem: „Zdecyduj sam”. Na przykład: „Oczywiście nie możesz iść na te zajęcia, ale pamiętaj, że masz egzamin”. Najstarszy syn zawsze wybierał to, co słuszne z punktu widzenia zdrowego rozsądku.

A środkowy był odwrotnie i widząc moje rozczarowanie, powiedział: „No, sam powiedziałeś, że mogę wybrać. Więc nie poszedłem na zajęcia!” Myślałem, że środkowy syn jest bardziej wrażliwy i długo będzie potrzebował mojego wsparcia.

Ale teraz studiuje reżyserię na VGIK, a jego studenckie życie jest tak ciekawe, że prawie nie ma w nim dla mnie miejsca… Nigdy nie wiadomo, który z synów będzie potrzebował wsparcia i w którym momencie. Przed nami wiele rozczarowań.

A naturą ich pokolenia jest martwienie się, że mogą wybrać złą drogę. Dla nich staje się to potwierdzeniem porażki, wydaje im się, że całe ich życie raz na zawsze poszło w dół. Ale muszą wiedzieć, że bez względu na to, jaką decyzję podejmą, zawsze będę po ich stronie.

Mają obok siebie świetny przykład, że można dokonać złego wyboru, a potem wszystko zmienić. Nie wszedłeś od razu do klasy aktorskiej, najpierw studiowałeś historię sztuki. Nawet po VGIK szukałeś siebie, zdobywając dyplom prawniczy…

W żadnej rodzinie nie działają przykłady osobiste. Opowiem ci historię. Pewnego razu mężczyzna o imieniu Sulejman podszedł do Seryozhy na ulicy i zaczął przepowiadać swoją przyszłość. Opowiedział wszystko o wszystkich: kiedy Seryozha wyjdzie za mąż, gdzie będzie pracował Andrei, coś o ich tacie.

Na koniec syn zapytał: „A mama?” Suleiman pomyślał o tym i powiedział: „A twoja matka już ma się dobrze”. Sulejman miał rację! Bo nawet w najtrudniejszej sytuacji mówię: „Nic, teraz tak jest. Wtedy będzie inaczej.»

W naszej podkorze jest to, że trzeba porównywać z tymi, którzy mają gorsze, a nie lepsze. Z jednej strony jest fajnie, bo możesz wytrzymać ogromną ilość trudności.

Z drugiej strony Andrey powiedział mi tak: „Ze względu na to, że jesteś „i taki dobry”, nie dążymy do tego, aby to „dobre” było lepsze, nie dążymy do więcej”. I to też jest prawdą. Wszystko ma dwie strony.

Mój koktajl życia składa się z bardzo różnych rzeczy. Humor jest ważnym składnikiem. To niesamowicie potężna terapia!

Co w Twoje życie wniosła najmłodsza córka Lida? Ma już sześć lat, a pod zdjęciem w sieciach społecznościowych piszesz z czułością: „Mysz, nie dorastaj dłużej!”

Jest despotą w naszym życiu. (śmiech) Piszę to, bo z przerażeniem myślę o tym, kiedy dorośnie i zacznie się okres przejściowy. Tam i teraz wszystko się kipi. Ona jest zabawna. Z natury jest mieszanką Serezhy i Andreya i na zewnątrz jest bardzo podobna do mojej siostry Nadii.

Lida nie lubi być pieszczona. Wszystkie dzieci Nadii są czułe. Moje dzieci w ogóle nie dają się głaskać, wyglądają jak dzikie koty. Tutaj kot cielił się latem pod tarasem, wydaje się, że wychodzi jeść, ale nie można go przyprowadzić do domu i pogłaskać.

Podobnie jak moje dzieci, wydają się być w domu, ale żadne z nich nie jest czułe. Nie potrzebują tego. "Pozwól mi cię pocałować." – Już się pocałowałeś. A Lida po prostu mówi: „Wiesz, nie całuj mnie, nie lubię tego”. I bezpośrednio zmuszam ją, żeby podeszła, żeby się przytulić. Uczę ją tego.

Niezależność jest dobra, ale trzeba umieć przekazać swoją czułość poprzez działania fizyczne… Lida jest późnym dzieckiem, jest „córką tatusia”. Albert po prostu ją uwielbia i nie pozwala jej ukarać.

Lidzie nawet nie przyszło do głowy, że coś może być niezgodne z jej scenariuszem. Z doświadczeniem rozumiesz, że prawdopodobnie takie cechy i takie podejście do życia wcale nie są złe. Poczuje się lepiej…

Czy masz własny system, jak być szczęśliwym?

Moje doświadczenie jest niestety zupełnie bez znaczenia dla innych. Miałem po prostu szczęście z powodu zestawu, który został wydany przy urodzeniu. Nie popadam w depresję i zły nastrój rzadko się zdarza, nie jestem rozdrażniony.

Żyję w iluzji, że mam łatwy charakter… Lubię jedną przypowieść. Młody mężczyzna przychodzi do mędrca i pyta: „Mam się ożenić, czy nie?” Mędrzec odpowiada: „Bez względu na to, co zrobisz, będziesz tego żałować”. Mam to na odwrót. Wierzę, że bez względu na to, co zrobię, NIE będę tego żałować.

Co sprawia Ci najwięcej przyjemności? Jakie są składniki tego twojego ulubionego koktajlu życia?

A więc trzydzieści gramów Bacardi… (śmiech) Mój koktajl życia składa się z bardzo różnych rzeczy. Humor jest ważnym składnikiem. To niesamowicie potężna terapia! Jeśli mam trudne chwile, staram się je przeżywać śmiechem… Cieszę się, gdy spotykam ludzi, z którymi łączy się poczucie humoru. Dbam też o inteligencję. Dla mnie jest to absolutnie czynnik uwodzenia…

Czy to prawda, że ​​twój mąż Albert czytał ci japońską poezję podczas pierwszego spotkania i przekonał cię tym?

Nie, nigdy w życiu nie czytał żadnej poezji. Albert w ogóle nie ma nic wspólnego ze sztuką i trudno wymyślić więcej innych ludzi niż on i ja.

Jest analitykiem. Od tej rzadkiej rasy ludzi, którzy wierzą, że sztuka jest dla ludzkości drugorzędna. Z serii „Mak nie rodziła przez siedem lat i nie znali głodu”.

W życiu rodzinnym jest to niemożliwe bez punktów kontaktowych, w jaki sposób się pokrywasz?

Chyba nic… (śmiech) No nie, po tylu latach wspólnego życia działają inne mechanizmy. Ważne jest, abyś pokrywał się w pewnych podstawowych sprawach, w swoim poglądzie na życie, w tym, co przyzwoite i niehonorowe.

Oczywiście młodzieńcze pragnienie oddychania tym samym powietrzem i bycia nim jest iluzją. Na początku jesteś rozczarowany, a czasem nawet zrywasz z tą osobą. A potem zdajesz sobie sprawę, że wszyscy inni są nawet gorsi od niego. To jest wahadło.

Po premierze filmu „Połączenie”, jeden z widzów szepnął ci do ucha: „Każda przyzwoita kobieta powinna mieć taką historię”. Czy uważasz, że każda przyzwoita kobieta powinna przynajmniej raz w życiu wypowiedzieć zdanie „Rozwódmy się!”, Jak w nowym filmie?

Bardzo podoba mi się zakończenie historii. Ponieważ w momencie rozpaczy, kiedy zdajesz sobie sprawę, że świat jest zniszczony, ważne jest, aby ktoś ci powiedział: to nie koniec. Bardzo podoba mi się pomysł, że samotność nie jest przerażająca, a może nawet cudowna.

Ten film ma działanie terapeutyczne. Po obejrzeniu uczucie, że poszedłem do psychologa, no, albo porozmawiałem z mądrą, wyrozumiałą dziewczyną…

To prawda. Wygrana dla kobiecej widowni, zwłaszcza dla osób w moim wieku, z których większość ma już za sobą jakiś rodzinny dramat, rozwód…

Sama rozwiodłaś się ze swoim mężem, a potem poślubiłaś go po raz drugi. Co ci dał rozwód?

Poczucie, że żadna decyzja w życiu nie jest ostateczna.

Dodaj komentarz