Wegańskie doświadczenia w Chinach

Aubrey Gates King z USA opowiada o swoich dwóch latach życia w chińskiej wiosce i o tym, jak udało jej się cały czas trzymać dietę wegańską w kraju, w którym wydaje się to niemożliwe.

„Yunnan jest najbardziej wysuniętą na południowy zachód prowincją Chin, graniczącą z Birmą, Laosem i Wietnamem. W kraju prowincja znana jest jako raj dla poszukiwaczy przygód i turystów z plecakami. Bogaty w kulturę mniejszości etnicznych, słynący z tarasów ryżowych, kamiennych lasów i ośnieżonych gór, Yunnan był dla mnie prawdziwym prezentem.

Zostałem sprowadzony do Chin przez społeczność nauczycieli non-profit o nazwie Teach For China. Mieszkałem w szkole z 500 uczniami i 25 innymi nauczycielami. Podczas pierwszego spotkania z dyrektorem szkoły wyjaśniłam mu, że nie jem mięsa ani nawet jajek. W języku chińskim nie ma słowa „weganin”, nazywają ich weganami. Mleko i produkty mleczne nie są powszechnie używane w kuchni chińskiej, zamiast tego do śniadania używa się mleka sojowego. Dyrektor poinformował mnie, że niestety w szkolnej stołówce gotuje się głównie na smalcu, a nie na oleju roślinnym. „W porządku, ugotuję dla siebie” – odpowiedziałem wtedy. W rezultacie wszystko potoczyło się nie do końca tak, jak wtedy myślałem. Jednak nauczyciele z łatwością zgodzili się na użycie oleju rzepakowego do potraw warzywnych. Czasem szef kuchni przygotowywał dla mnie osobną, całkowicie warzywną porcję. Często dzieliła się ze mną swoją porcją gotowanych zielonych warzyw, bo wiedziała, że ​​bardzo mi się podobają.

Kuchnia południowochińska jest kwaśna i pikantna i na początku po prostu nienawidziłam tych wszystkich marynowanych warzyw. Lubili też podawać gorzki bakłażan, czego bardzo nie lubiłem. Jak na ironię, już pod koniec pierwszego semestru prosiłam o więcej tych samych marynowanych warzyw. Pod koniec stażu talerz z makaronem wydawał się nie do pomyślenia bez dobrej porcji octu. Teraz, gdy wróciłam do USA, do wszystkich moich posiłków dodawana jest garść marynowanych warzyw! Lokalne uprawy w Yunnan wahały się od rzepaku, ryżu i persimmon do tytoniu. Uwielbiałem chodzić na targ, który co 5 dni znajdował się wzdłuż głównej drogi. Można było tam znaleźć wszystko: świeże owoce, warzywa, herbatę i bibeloty. Moimi ulubionymi były w szczególności pitahaya, herbata oolong, suszona zielona papaja i lokalne grzyby.

Poza szkołą wybór dań na obiad sprawiał pewne trudności. To nie tak, że nie słyszeli o wegetarianach: ludzie często mi mówili: „Och, moja babcia też to robi” lub „Och, nie jem mięsa przez jeden miesiąc w roku”. W Chinach znaczna część populacji to buddyści, którzy żywią się głównie weganizmem. Jednak w większości restauracji panuje mentalność, że najsmaczniejsze dania to mięso. Najtrudniej było przekonać kucharzy, że naprawdę chcę tylko warzyw. Na szczęście im tańsza restauracja, tym mniej problemów. W tych małych autentycznych miejscach moimi ulubionymi daniami była fasolka pinto smażona z marynowanymi warzywami, bakłażanem, wędzoną kapustą, pikantnym korzeniem lotosu i, jak wspomniałam powyżej, gorzkim bakłażanem.

Mieszkałem w mieście znanym z puddingu grochowego o nazwie wang dou fen (), dania wegańskiego. Powstaje poprzez ucieranie obranego groszku w puree i dodawanie wody do uzyskania gęstej masy. Podaje się go w stałych „blokach” lub w postaci gorącej owsianki. Uważam, że jedzenie roślinne jest możliwe na całym świecie, zwłaszcza na półkuli wschodniej, bo nikt nie spożywa tyle mięsa i sera, co na Zachodzie. I jak powiedzieli moi wszystkożerni przyjaciele.

Dodaj komentarz