Świadectwo: „Oddałem swoje komórki jajowe. “

Moja darowizna jajeczna na pomoc bezpłodnej kobiecie

Przypadek, inni powiedzieliby „los”, kiedyś dał mi do zrozumienia możliwość pomocy bezpłodnej kobiecie w urodzeniu dziecka. Pewnego dnia, kiedy sama byłam w piątym miesiącu ciąży z moim pierwszym dzieckiem, czekałam w poczekalni mojego ginekologa na wizytę kontrolną ciąży. Dla zabicia czasu podniosłem broszurę, która leżała w pobliżu. Był to dokument Agencji Biomedycznej, który wyjaśniał, czym jest dawstwo jaj. Nie wiedziałem, że to możliwe… Przeczytałem to od początku do końca. To mnie zszokowało. Natychmiast powiedziałem sobie: „Dlaczego nie ja? “. Miałam wymarzoną ciążę i uważałam za zbyt niesprawiedliwe, że niektóre kobiety, z powodu kaprysu natury, nigdy nie mogą doświadczyć tego szczęścia.

To było zupełnie oczywiste, a nie wynik dojrzałej refleksji. Trzeba powiedzieć, że wychowałem się w kontekście, w którym dawanie tym, którzy mieli mniej, było bardzo naturalne. Szczodrość i solidarność to cechy charakterystyczne mojej rodziny. Daliśmy ubrania, jedzenie, zabawki… Ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że oddanie części siebie nie ma tej samej wartości symbolicznej: to prezent, który może zmienić życie kobiety. Dla mnie to była najpiękniejsza rzecz, jaką mogłam komuś dać.

Szybko rozmawiałam o tym z mężem. Od razu się zgodził. Sześć miesięcy po urodzeniu naszego dziecka miałam pierwszą wizytę, aby rozpocząć proces dawstwa. Musieliśmy działać szybko, bo granica wieku do oddania jaj to 37 lat, a ja miałem 36 i pół… Przestrzegałem protokołu co do joty. Spotkanie z pierwszym specjalistą, który szczegółowo omówił dla mnie procedurę: badanie krwi, konsultacja z psychiatrą, który popchnął mnie do mówienia o sobie i motywacjach. Wtedy powiedziano mi, że będę otrzymywać leczenie hormonalne przez cztery tygodnie, czyli jeden zastrzyk dziennie. Nie przestraszyło mnie to: absolutnie nie boję się zastrzyków. Dwie pielęgniarki, które na przemian przychodziły do ​​mojego domu, były bardzo ciepłe i prawie się zaprzyjaźniłyśmy! Po prostu doznałem lekkiego szoku, gdy otrzymałem paczkę zawierającą dawki do wstrzyknięcia. Było go dużo i pomyślałem sobie, że nadal wytwarza mnóstwo hormonów, z którymi moje ciało będzie musiało sobie poradzić! Ale to nie skłoniło mnie do wycofania się. W tym miesiącu kuracji miałam kilka badań krwi, żeby sprawdzić hormony, a na koniec dostałam nawet dwa zastrzyki dziennie. Do tej pory nie doświadczyłem żadnych skutków ubocznych, ale przy dwóch ugryzieniach dziennie mój żołądek spuchł i stwardniał. Ja też czułam się trochę „dziwnie” i przede wszystkim byłam bardzo zmęczona.

Pod koniec leczenia zrobiono mi USG, aby zobaczyć, gdzie przebiega dojrzewanie jajników. Lekarze uznali wówczas, że nadszedł czas na nakłucie oocytów. To data, której nigdy nie zapomnę: wydarzyła się 20 stycznia.

Tego dnia poszedłem na oddział. Muszę powiedzieć, że byłem bardzo poruszony. Zwłaszcza, że ​​widziałam na korytarzu młode kobiety, które zdawały się na coś czekać: tak naprawdę czekały na otrzymanie oocytów…

Zostałam wszczepiona, podano mi środek rozluźniający, a następnie podano do pochwy znieczulenie miejscowe. Chcę powiedzieć, że to wcale nie jest bolesne. Poproszono mnie o przyniesienie muzyki, która mi się podoba. I doktor zaczął pracę: widziałem wszystkie jego gesty na umieszczonym przede mną ekranie. Przeszłam całą „operację”, zobaczyłam, że lekarz ssie mi jajniki i nagle, widząc wynik mojego procesu, zaczęłam płakać. Wcale nie byłam smutna, ale tak poruszona. Myślę, że naprawdę zdałem sobie sprawę, że z mojego ciała zostało zabrane coś, co może dać życie. Nagle ogarnęła mnie fala emocji! Trwało to około pół godziny. Na koniec lekarz powiedział mi, że usunięto mi dziesięć mieszków włosowych, co według niego było bardzo dobrym wynikiem.

Pani doktor podziękowała mi, żartobliwie powiedziała, że ​​dobrze pracowałam i uprzejmie dała do zrozumienia, że ​​moja rola na tym się skończyła, bo nigdy nie mówi się kobiecie, która oddała komórki jajowe, jeśli tak, czy nie, że doszło do porodu. Wiedziałem o tym, więc nie zawiodłem się. Powiedziałem sobie: masz to, może będzie trochę mnie, które będzie służyło innej kobiecie, innej parze i to jest wspaniałe! To, co czyni nas matką, to znacznie więcej niż ten dar kilku komórek: to miłość, którą żywimy do naszego dziecka, uściski, noce spędzane u jego boku, gdy jest chore. . To ta wspaniała więź miłości, która nie ma nic wspólnego z prostymi oocytami. Jeśli mógłbym się do tego przyczynić, cieszę się.

O dziwo, ja, który jestem bardzo skupiony na innych, nie jestem w stanie oddać krwi. Nie mam wytłumaczenia tej blokady. Zapisałam się jednak na dawcę szpiku kostnego. Dziś regularnie myślę o dokonanej przeze mnie darowiźnie i mówię sobie, że może urodziło się dziecko, ale absolutnie nie myślę o tym tak, jakby to było moje dziecko. To bardziej ciekawość i może trochę żalu, że nie wiem. Tajemnica pozostanie na zawsze. Gdybym mógł, zacząłbym od nowa, pomimo użądleń i ograniczeń. Ale mam teraz ponad 37 lat i dla lekarzy jestem za stara. Bardzo chciałabym być matką zastępczą, ale we Francji jest to zabronione. Zawsze po to, by pomóc kobiecie w urodzeniu dziecka.

Tutaj zawsze będę ciekawa, czy naprawdę pomogłam stworzyć życie, ale nie mam ochoty poznawać tego dziecka, jeśli takie jest. Później stałoby się to zbyt skomplikowane. Dwa, trzy razy w roku mam bardzo przyjemny sen, w którym przytulam małą dziewczynkę… Mówię sobie, że może to znak. Ale to nie idzie dalej. Bardzo się cieszę, że przekazałam tę darowiznę i zachęcam do tego moich przyjaciół, nawet jeśli nie jest to trywialny krok ani szczerze mówiąc prosty. Może pomóc tak wielu kobietom poznać wielkie szczęście bycia matką…

Dodaj komentarz