Opinia: „W końcu jestem w ciąży po 16 zabiegach ART”

Mój partner i ja byliśmy razem od dawna, kochaliśmy się i bardzo chciałem mieć dzieci. Był mniej zmotywowany, ale w zasadzie się zgadzał. Po dwóch latach nic! Martwiłem się, wydało mi się to dziwne, moja towarzyszka powiedziała mi, że wszystko dzieje się w swoim czasie i że tam dotrzemy. On nigdy nie wymusza losu. Jestem raczej niespokojny i lubię prowokować wydarzenia. Poszedłem do ginekologa, żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Badania lekarskie wykazały nieznaczną nierównowagę hormonalną, ale nie poważną. Równie dobrze mogłabym mieć dziecko. Nagle poprosiłem mojego towarzysza, aby sprawdził, czy wszystko idzie dobrze z jego strony. Robienie spermogramu zajęło mu bardzo dużo czasu, zachowywał się tak, jakby podejrzewał, że ma problem i bał się wiedzieć. Opalałam go przez sześć miesięcy każdej nocy, byłam bardzo zła i nasz związek się rozpadł. W końcu poszedł, a badanie wykazało, że cierpiał na azoospermię, miał 29 lat i brak plemników w nasieniu.

Odkryli guza u mojego męża!

Podjęłam decyzję, by pójść z nim na wizytę do specjalisty od sterylizacji. Oboje chcieliśmy znaleźć rozwiązanie, aby mieć dziecko. Zostałam przebadana ponownie, moje jajowody nie były zablokowane, moja macica była w dobrej kondycji, a moja rezerwa jajnikowa była idealna. Z drugiej strony nowe badania przeprowadzone na mojej towarzyszce ujawniły guza w jądrach. Tę chorobę można dobrze leczyć, nie ryzykował życia, to była ulga. Ale ta zła wiadomość mnie zszokowała. Miałem mieć 30 lat, a mój świat się rozpadał! Macierzyństwo było dla mnie kwestią życia i śmierci, nieposiadanie dzieci to tęsknota za swoim życiem, moje nie miałoby sensu, gdybym nie została matką. Specjalista, który usunął guz mojej towarzyszki, podczas operacji wydobył 3 plemniki. Za pomocą ICSI niewiele jest do zapłodnienia in vitro (plemnik jest wprowadzany do komórki jajowej), ale zaryzykowaliśmy. Byłem pesymistą, nie wierzyłem w to. Podjęliśmy dwie nieudane próby. Nasza para pogorszyła się jeszcze bardziej. I oszalałem, życie bez dzieci było niemożliwe, wszystko stawiało pod znakiem zapytania, rozeszliśmy się na rok. To było gwałtowne, zasadziłam mojego towarzysza z jego rakiem, ale miałam zbyt obsesję na punkcie mojego pragnienia dziecka, zapomniałam o tym. Poznał kogoś innego, odzyskał wiarę w swoją męskość, a ja szybko zdałem sobie sprawę, że życie bez niego jest niemożliwe! Zdałem sobie sprawę, że wolę „bez dziecka z nim” niż „dziecko bez niego”. Zerwał ze mną wszelki kontakt. Raz w miesiącu przekazywałem mu wiadomości na jego automatycznej sekretarce. Po roku zadzwonił do mnie i powiedziałam mu, że nadal go kocham, że czekam na niego, że jestem gotowa zaakceptować, że nie będę już z nim mieszkać. Odnaleźliśmy się i nasza para wyszła z tej separacji silniejsza.

USG po 12 tygodniach wykazało problem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ponieważ mój partner był bezpłodny, rozwiązaniem była adopcja lub IAD (inseminacja anonimowym dawcą). Był dla IAD. Hamowałem. Zaakceptowanie tej techniki wspomaganego rozrodu zajęło mi dwa lata psychoterapii. Martwiła mnie anonimowość, nie wiedząc, kto jest źródłem tej darowizny. Nawiedzały mnie negatywne fantazje, dawcą może być psychopata, który prześlizgnął się przez szczeliny? Poza tym moi rodzice uważali, że to zły pomysł. W tym czasie poznaliśmy kilka przyjaciół, którzy poczęli swoje dzieci przez IAD. Dużo rozmawialiśmy, pomogli nam zacząć.

Proces jest bardzo długi, idziemy do CECOS (Centrum Badań i Konserwacji Jaj i Plemników), wciąż przechodzimy badania, spotykamy się z lekarzami, psychiatrą, żeby zobaczyć, czy dobrze wiemy, na czym polega ta technika i jak sobie wyobrażamy rodzicielstwo. Gdy zostaniemy uznani za „odpowiednich”, wybierają dawcę, który ma fenotyp zbliżony do męża – kolor oczu, kolor skóry, morfologię… Dawców nie ma wielu, okres oczekiwania wynosi 18 miesięcy. Miałam wtedy już 32 lata i zorientowałam się, że w wieku 35 lat będę mamą! Ponieważ możemy skrócić czas, jeśli przedstawimy dawcę CECOS, przyjaciel mojego partnera zgodził się na anonimową wpłatę dla innych krewnych. Nasza sytuacja go dotknęła, to był akt nieuzasadniony, nigdy nie możemy mu wystarczająco podziękować! Tak jak moja najlepsza przyjaciółka, która zawsze wspierała nas w naszej walce. Po 12 miesiącach miałam dwie inseminacje. Ale to nie zadziałało. Potem dwa zapłodnienia in vitro, które też nie działały. Widziałem psychiatrę, specjalistę od bezpłodności, i zdałem sobie sprawę, że nadal mam ten sam niepokój o dawcę. Wreszcie piąta inseminacja zadziałała, w końcu zaszłam w ciążę! Byliśmy w euforii. Ale USG po 5 tygodniach wykazało przezierność karku 12 mm, a lekarze potwierdzili nam, że nasze dziecko ma poważną wadę serca. Po rozmowach z zespołem medycznym postanowiliśmy go nie zatrzymywać. Urodziłam niejasno w 6 tygodniu ciąży, byłam znieczulona, ​​doświadczyłam tego jak robota. To była dziewczynka, nie chciałem jej widzieć, ale ma imię i jest zapisane w naszej księdze rodzinnej. Po tym wydarzeniu całkowicie zaprzeczyłem temu, co się stało. To było trudne dla mojego partnera, miał depresję. Postanowiliśmy więc wziąć ślub, urządzić wspaniałą imprezę z przyjaciółmi i rodziną, aby przezwyciężyć nasz smutek. Moja siostra zorganizowała mój ślub, było super. Wróciłem do inseminacji, miałem prawo do drugiej donacji i sześciu kolejnych inseminacji. Piątego dnia zaszłam w ciążę. W ogóle nie byłem w euforii. Trochę krwawiłam i byłam pewna, że ​​stracę dziecko. W 16 tygodniu USG płakałam. Ale wszystko było w porządku, moje dziecko było normalne. Miałam straszną ciążę, nie było problemu, ale byłam tak zestresowana, że ​​wywołałam gigantyczne ule, prześladowała mnie toksoplazmoza i koty, zjadłam tylko Babybel! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Piękne dziecko, ale piękne!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

A 23 sierpnia 2012 roku urodziłam Aarona, piękne dziecko, ale piękne! Mój mąż i ja byliśmy w siódmym niebie, nie żałowaliśmy, bo narodziny naszego syna były cudowne. Na oddziale położniczym zrobiłam mini baby-bluesa, mąż cały czas był ze mną. Powrót do domu był trudny, martwiłem się z powodu zespołu nagłej śmierci łóżeczkowej. Mój mąż, zawsze wyjątkowy, uspokajał mnie. Jest niesamowitym tatą. Przestał pracować, by opiekować się Aaronem. Był to niewątpliwie dla niego sposób na zrekompensowanie faktu, że jego syn nie miał genów. Musiał tam być, aby od razu stworzyć bardzo silną więź. Rok później mieliśmy drugiego chłopca, Enio. To była ulga, że ​​byli dwoma chłopcami, tak źle poszło z naszą córką. To mój mąż na co dzień się nimi opiekuje. Aaron przeklinał swojego ojca do 2 roku życia, a dla Enio jest tak samo. Mój mąż wie, że moja praca jest dla mnie bardzo ważna, jest mi wdzięczny za to, że nie odpuściłam sprawy, czekałam na nią, że walczyłam o to, by za wszelką cenę móc wspólnie założyć rodzinę. Wie też, że to mnie uspokaja, że ​​się nimi opiekuje. Jesteśmy zespołem, jesteśmy z tego bardzo szczęśliwi! Żałuję tylko, że nie mogę oddać jajek, ponieważ mam ponad 38 lat. Tak bardzo chciałabym zaoferować kobiecie to, co dawca dla nas zrobił…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na wideo: Czy rozród wspomagany jest czynnikiem ryzyka w czasie ciąży?

Dodaj komentarz