Psychologia

„Zachoruję i umrę” – zdecydował chłopiec (a może dziewczyna). „Umrę, a wtedy wszyscy będą wiedzieć, jak źle będzie dla nich beze mnie”.

(Z sekretnych myśli wielu chłopców i dziewcząt, a także niedorosłych wujków i ciotek)

Prawdopodobnie każda osoba przynajmniej raz w życiu miała taką fantazję o swojej chorobie i śmierci. To wtedy wydaje się, że nikt Cię już nie potrzebuje, wszyscy o Tobie zapomnieli, a szczęście odwróciło się od Ciebie. I chcę, aby wszystkie drogie Tobie twarze zwróciły się do Ciebie z miłością i troską. Jednym słowem takie fantazje nie wynikają z dobrego życia. Cóż, może w trakcie zabawnej gry lub w urodziny, kiedy dostałeś to, o czym najbardziej marzyłeś, czy przychodzą takie ponure myśli? Dla mnie na przykład nie. I żaden z moich przyjaciół.

Tak złożone myśli nie przychodzą na myśl bardzo małym dzieciom, tym, które nie są jeszcze w szkole. Niewiele wiedzą o śmierci. Wydaje im się, że żyli od zawsze, nie chcą rozumieć, że kiedyś ich nie było, a tym bardziej, że nigdy nie będą. Takie dzieci nie myślą o chorobie, z reguły nie uważają się za chore i nie będą przerywać swoich interesujących zajęć z powodu bólu gardła. Ale jak wspaniale jest, gdy mama też zostaje z tobą w domu, nie chodzi do pracy i cały dzień ma cię w czole, czyta bajki i proponuje coś smacznego. A potem (jeśli jesteś dziewczyną), zaniepokojona Twoją wysoką temperaturą, teczka, wracając z pracy do domu, pochopnie obiecuje Ci podarować Ci złote kolczyki, te najpiękniejsze. A potem sprowadza ich z jakiegoś odosobnionego miejsca. A jeśli jesteś przebiegłym chłopcem, to w pobliżu twojego smutnego łóżka mama i tata mogą pogodzić się na zawsze, którzy jeszcze nie zdążyli się rozwieść, ale prawie się zebrali. A kiedy już wyzdrowiejesz, kupią ci wszelkiego rodzaju smakołyki, o których ty zdrowy, nawet nie mógłbyś pomyśleć.

Zastanów się więc, czy warto zachować zdrowie przez długi czas, kiedy nikt o tobie nie pamięta przez cały dzień. Każdy jest zajęty swoimi ważnymi sprawami, na przykład pracą, na którą rodzice często wpadają w złość, niegodziwcy i po prostu wiedz dla siebie, że zarzucają ci niemyte uszy, a potem złamane kolana, jakby sami je myli, a nie myli. pokonać ich w dzieciństwie. To znaczy, jeśli w ogóle zauważą twoje istnienie. A potem jeden ukrył się przed wszystkimi pod gazetą, „matka jest taką panią” (z repliki małej dziewczynki cytowanej przez KI Czukowskiego w książce „Od dwóch do pięciu”) poszła do łazienki się umyć, a ty nie masz jeden, aby pokazać swój pamiętnik z piątkami.

Nie, kiedy jesteś chory, życie na pewno ma swoje dobre strony. Każde mądre dziecko może skręcać liny od swoich rodziców. Albo sznurówki. Może dlatego w nastoletnim slangu rodzice są czasami tak nazywani — sznurowadłami? Nie wiem na pewno, ale zgaduję.

Oznacza to, że dziecko jest chore, oczywiście nie celowo. Nie wypowiada strasznych zaklęć, nie wykonuje magicznych kroków, ale wewnętrzny program korzyści z choroby od czasu do czasu uruchamia się samoczynnie, gdy nie można w inny sposób zdobyć uznania wśród ich bliskich.

Mechanizm tego procesu jest prosty. To, co jest w jakiś sposób korzystne dla ciała i osobowości, realizuje się automatycznie. Co więcej, u dzieci i prawie wszystkich dorosłych nie jest to realizowane. W psychoterapii nazywa się to objawem renty (tj. przynoszącym korzyść).

Jeden z moich kolegów opisał kiedyś przypadek kliniczny młodej kobiety, która zachorowała na astmę oskrzelową. Stało się to w następujący sposób. Jej mąż zostawił ją i poszedł do innego. Olga (jak ją nazwiemy) była bardzo przywiązana do męża i popadła w rozpacz. Potem przeziębiła się i po raz pierwszy w życiu dostała ataku astmy, tak poważnego, że przestraszony niewierny mąż wrócił do niej. Od tego czasu co jakiś czas podejmował takie próby, ale nie mógł zdecydować się na opuszczenie chorej żony, której ataki nasilały się. Żyją więc obok siebie — ona spuchnięta od hormonów, a on — przygnębieni i zmiażdżeni.

Gdyby mąż miał odwagę (w innym kontekście nazwano by to podłością) nie wracać, nie ustanawiać błędnego i silnego związku między chorobą a możliwością posiadania przedmiotu uczuć, mogliby odnieść sukces, jak inna rodzina w podobna sytuacja. Zostawił ją chorą, z wysoką gorączką, z dziećmi w ramionach. Wyszedł i nie wrócił. Ona, odzyskawszy zmysły i skonfrontowana z okrutną potrzebą życia, najpierw prawie straciła rozum, a potem rozjaśniła swój umysł. Odkryła nawet umiejętności, o których wcześniej nie wiedziała — rysunek, poezję. Mąż wrócił wtedy do niej, do tego, który nie boi się odejść, a więc nie chce odejść, z czym jest obok niej ciekawie i niezawodnie. Co nie obciąża cię po drodze, ale pomaga iść.

Jak więc traktujemy mężów w tej sytuacji? Myślę, że nie chodzi tu o mężów, ale o różne pozycje, jakie zajęły kobiety. Jedna z nich wybrała drogę mimowolnego i nieświadomego szantażu emocjonalnego, druga wykorzystała powstałą trudność jako szansę na stanie się sobą, prawdziwą. Swoim życiem zrealizowała podstawowe prawo defektologii: każda wada, wada, jest bodźcem do rozwoju jednostki, rekompensatą za defekt.

A wracając do chorego dziecka, zobaczymy, że w rzeczywistości może potrzebować choroby, aby chcieć stać się zdrowym, nie powinno to dawać mu przywilejów i lepszego nastawienia niż do zdrowej osoby. A narkotyki nie powinny być słodkie, ale paskudne. Zarówno w sanatorium, jak iw szpitalu nie powinno być lepiej niż w domu. A mama musi radować się ze zdrowego dziecka i nie zmuszać go do marzenia o chorobie jako drodze do jej serca.

A jeśli dziecko nie ma innego sposobu, by dowiedzieć się o miłości rodziców, poza chorobą, to jest to jego wielkie nieszczęście, a dorośli muszą dobrze o tym myśleć. Czy będą w stanie z miłością przyjąć żywe, aktywne, niegrzeczne dziecko, czy też wepchnie on swoje hormony stresu do ukochanego organu, by go zadowolić i znów będzie gotowy do odgrywania roli ofiary w nadziei, że kat żałować i litować się nad nim?

W wielu rodzinach kształtuje się szczególny kult choroby. Dobry człowiek, bierze wszystko do serca, serce (lub głowa) boli od wszystkiego. To jak znak dobrej, przyzwoitej osoby. A ten zły, jest obojętny, wszystko jest jak groszek pod ścianą, nie da się go przez nic przejść. I nic go nie boli. Potem wokoło mówią z potępieniem:

«A twoja głowa wcale nie boli!»

Jak w takiej rodzinie może dorastać zdrowe i szczęśliwe dziecko, jeśli jakoś nie jest to akceptowane? Jeśli ze zrozumieniem i współczuciem traktują tylko tych, którzy pokryli się zasłużonymi ranami i wrzodami od ciężkiego życia, kto cierpliwie i godnie ciągnie swój ciężki krzyż? Obecnie bardzo popularna jest osteochondroza, która prawie paraliżuje swoich właścicieli, a coraz częściej właścicieli. I cała rodzina biega dookoła, w końcu doceniając cudowną osobę obok nich.

Moją specjalnością jest psychoterapia. Ponad dwudziestoletnie doświadczenie medyczne i matczyne, doświadczenie radzenia sobie z własnymi licznymi chorobami przewlekłymi, doprowadziło do wniosku:

Większość chorób wieku dziecięcego (oczywiście nie wrodzonej) ma charakter czynnościowy, adaptacyjny i człowiek stopniowo wyrasta z nich, jak z krótkich spodni, jeśli ma inne, bardziej konstruktywne sposoby obcowania ze światem. Na przykład przy pomocy choroby nie musi przyciągać uwagi matki, matka już nauczyła się zauważać go zdrowego i tak się nim radować. Albo nie musisz godzić rodziców z chorobą. Pracowałem jako dorastający lekarz przez pięć lat i uderzył mnie jeden fakt — rozbieżność między treścią kart ambulatoryjnych, które otrzymywaliśmy z poradni dziecięcych, a obiektywnym stanem zdrowia nastolatków, który był regularnie monitorowany przez dwa do trzech lat . Karty obejmowały zapalenie żołądka, zapalenie pęcherzyka żółciowego, wszelkiego rodzaju dyskinezy i dystonię, wrzody i neurodermit, przepuklinę pępkową i tak dalej. Jakimś sposobem w badaniu fizykalnym jeden chłopiec nie miał opisanej na mapie przepukliny pępkowej. Powiedział, że jego matce zaproponowano operację, ale nadal nie mogła się zdecydować, aw międzyczasie zaczął uprawiać sport (właściwie nie trać czasu). Stopniowo przepuklina gdzieś zniknęła. Gdzie się podziało ich zapalenie żołądka i inne dolegliwości, wesołe nastolatki też nie wiedziały. Okazuje się więc — przerośnięty.

Dodaj komentarz