Potęga minimalizmu: historia jednej kobiety

Istnieje wiele opowieści o tym, jak osoba, która niczego nie potrzebowała, która kupuje rzeczy, ubrania, sprzęt, samochody itp., nagle przestaje to robić i odrzuca konsumpcjonizm, preferując minimalizm. Wynika to ze zrozumienia, że ​​rzeczy, które kupujemy, nie są nami.

„Nie potrafię w pełni wyjaśnić, dlaczego im mniej mam, tym bardziej czuję się pełnia. Pamiętam trzy dni w Boyd Pond, zebranie wystarczającej dla sześcioosobowej rodziny. I pierwsza samotna podróż na zachód, moje torby były wypełnione książkami, haftami i patchworkiem, których nigdy nie dotykałem.

Uwielbiam kupować ubrania od Goodwill i zwracać je, gdy już nie czuję ich na ciele. Kupuję książki w naszych lokalnych sklepach, a potem przetwarzam je na coś innego. Mój dom jest pełen dzieł sztuki, piór i kamieni, ale większość mebli już tam była, kiedy go wynajmowałam: dwie postrzępione komody, wilgotne sosnowe szafki kuchenne i tuzin półek zrobionych ze skrzynek po mleku i starego drewna. Jedyne, co mi pozostało z życia na Wschodzie, to mój wózek na kółkach i używane krzesło biblioteczne, które Nicholas, mój były kochanek, podarował mi na 39. urodziny. 

Moja ciężarówka ma 12 lat. Posiada cztery cylindry. Były wycieczki do kasyna, kiedy zwiększyłem prędkość do 85 mil na godzinę. Podróżowałem po kraju z pudełkiem jedzenia, kuchenką i plecakiem pełnym ubrań. Wszystko to nie wynika z przekonań politycznych. Wszystko dlatego, że przynosi mi radość, radość tajemniczą i zwyczajną.

Dziwnie pamiętam lata, kiedy na kuchennym stole zapełniały się katalogi wysyłkowe, kiedy przyjaciel ze Wschodniego Wybrzeża dał mi płócienną torbę z logo „Kiedy robi się ciężko, rzeczy idą na zakupy”. Większość koszulek za 40 dolarów i odbitek muzealnych, a także zaawansowanych technologicznie narzędzi ogrodniczych, których nigdy nie używałem, została zgubiona, podarowana lub podarowana firmie Goodwill. Żaden z nich nie dał mi nawet połowy przyjemności z ich nieobecności.

Jestem szczęściarzem. Dziki ptak doprowadził mnie do tego jackpota. Pewnej sierpniowej nocy kilkanaście lat temu do mojego domu wszedł mały pomarańczowy błysk. Próbowałem go złapać. Ptak zniknął za piecem, poza moim zasięgiem. Koty zebrały się w kuchni. Uderzyłem w piec. Ptak milczał. Nie miałem wyboru, musiałem na to pozwolić.

Wróciłem do łóżka i próbowałem zasnąć. W kuchni panowała cisza. Jeden po drugim koty skuliły się wokół mnie. Zobaczyłem, jak ciemność w oknach zaczęła zanikać i zasnąłem.

Kiedy się obudziłem, nie było kotów. Wstałem z łóżka, zapaliłem poranną świeczkę i wszedłem do salonu. Koty siedziały w rzędzie u stóp starej sofy. Ptak usiadł na grzbiecie i patrzył na mnie i koty z absolutnym spokojem. Otworzyłem tylne drzwi. Poranek był zielony, światło i cień bawiły się na sośnie. Zdjąłem starą koszulę roboczą i zebrałem ptaka. Ptak się nie poruszył.

Zaniosłem ptaka na tylny ganek i rozwinąłem koszulę. Ptak długo odpoczywał w tkaninie. Pomyślałem, że może się pomyliła i wzięła sprawy w swoje ręce. Znowu wszystko było takie samo. Następnie, uderzając skrzydłami, ptak poleciał prosto w kierunku młodej sosny. 

Nigdy nie zapomnę uczucia uwolnienia. I cztery pomarańczowe i czarne pióra, które znalazłem na podłodze w kuchni.

Wystarczająco. Więcej niż trzeba". 

Dodaj komentarz