Jak zrobić mniej dla dzieci, ale więcej?

Nowe gadżety i modne ciuchy, najlepsi korepetytorzy i wyprawy nad morze, możliwości, których my sami nie mieliśmy w dzieciństwie… Wygląda na to, że my, rodzice, bez końca przystępujemy do egzaminów śródsemestralnych, a surowi i wybredni egzaminatorzy — nasze dzieci — są ciągle niezadowoleni coś. O tym, co z tym zrobić, psychoterapeutka Anastasia Rubtsova.

Przyjaciółka przywiozła syna nad morze. Syn jest przystojnym, modnym chłopcem w wieku 12 lat, jeszcze nie całkiem nastolatkiem, ale prawie. Wyszedł na plażę, wydął pogardliwie usta, powiedział, że to w ogóle, na kamieniach po lewej są glony i nie ma spadochronów. Zimą w Dubaju były spadochrony.

„Nastya”, pisze przyjaciel, „jak go pocieszyć? A jeśli w ogóle nie pływa? Co robić?"

„Spróbuj”, piszę, „lokalna ryba. I wino. To moja profesjonalna rada.»

Córka, urocza dziewczyna, która wyglądała jak Hermiona, oskarżyła swoją koleżankę, że dom jest zakurzony i bałagan. „Cholera”, mówi przyjaciel, prawie płacząc, „Zgadzam się, bałagan, nie ma czasu na odkurzanie drugiego tygodnia, potem oddaję raport, potem biegnę do szpitala do cioci Leny, potem idę na sport — no może nie musiałem uprawiać sportu, mogłem wtedy odkurzać.”

Do innej koleżanki córka z pogardliwym grymasem mówi: „No, och, och, czy w końcu kupisz mi xBox w lipcu, czy znowu masz mało pieniędzy?” Koleżanka się wstydzi, bo pieniędzy naprawdę nie wystarcza. I są potrzebne innym. I nie jest od razu dobrym ojcem, który zapewnia dziecku wszystko, co niezbędne (m.in. ciepło, wsparcie i rower), ale winnym przegranym, któremu przez trzeci miesiąc nie starczyło pieniędzy na xBox.

Więc to jest pułapka.

Ciekawe, że w tę pułapkę zwykle wpadają najbardziej odpowiedzialni i wrażliwi rodzice. Ci, którzy naprawdę próbują i naprawdę dbają o to, jak czuje się dziecko. Kogo to obchodzi, są odporni na zarzuty. Cierpią rodzice, których wydatki „na dziecko” (nauka, korepetycje, leczenie, rozrywka, modne rzeczy) są, jeśli nie największymi, to z pewnością zauważalną pozycją w budżecie.

Ale oni, przerażeni książkami o traumach z dzieciństwa i rodzicielskiej bezduszności, sami bez końca wątpią: czy nie robię wystarczająco, och, czy robię mało? A dlaczego w takim razie dziecko nie wystarczy? Może powinieneś bardziej się postarać?

Dziecko nie ma wiarygodnych kryteriów, według których mogłoby ocenić naszą pracę rodzicielską jako „dobrą” lub „złą”

Nie. Musimy mniej próbować.

Wszyscy (ok, nie wszyscy, ale wielu) podzielamy złudzenie, że jeśli jesteście dobrymi, troskliwymi rodzicami, starajcie się robić wszystko dobrze, to dziecku „to się spodoba”. On doceni. Będzie wdzięczny.

W rzeczywistości dziecko jest bardzo słabym rzeczoznawcą. Ma — wydaje się to oczywiste, ale nie oczywiste — nie ma wiarygodnych kryteriów, według których mógłby ocenić naszą pracę rodzicielską jako „dobrą” lub „złą”. Ma bardzo małe doświadczenie życiowe, nigdy nie był na naszym miejscu, uczucia wciąż go często zwodzą. Zwłaszcza nastolatka, którego hormony zazwyczaj rzucają w tę iz powrotem jak piłka.

Dziecko — jak każdy człowiek — pomyśli, że wszystko przychodzi nam łatwo i nic nie kosztuje, nawet sprzątanie, a nawet zarabianie pieniędzy. A jeśli czegoś nie robimy, to ze szkodliwości i głupiego uporu. Dopóki się nie dowie, że tak nie jest.

Dziecko — jak każda osoba — założy, że „dobre” jest wtedy, gdy jest lepsze niż „normalne”. A jeśli zimowe morze w Dubaju, prezenty, modne gadżety, czystość w domu, a przede wszystkim uważny cierpliwy rodzic jest jego „normalnym”, to z jednej strony możesz się z niego cieszyć, poważnie. Z drugiej strony tak naprawdę nie ma sposobu, aby wiedzieć, że istnieje jakaś inna „normalność”.

I to się dzieje.

Dziecko nie potrafi docenić tego, ile ta „normalność” kosztuje i jest dla nas warta. Nie widzi, czego odmawiamy i jak próbujemy. I nie jest sprawą dziecka, a zwłaszcza nastolatka, dać nam, jako rodzicom, zasłużoną piątkę (lub, jak kto woli, piątkę z minusem).

A to z pewnością nie jest sprawa społeczeństwa — w końcu ono również, jak dziecko, wierzy, że powinniśmy próbować jeszcze bardziej i więcej i więcej i więcej.

Tylko my sami możemy umieścić tę piątkę. Możemy, a nawet powiedziałbym, że powinniśmy.

To my — a nie nasze dzieci i nie zewnętrzni widzowie — musimy szukać po omacku ​​momentu, w którym następuje przemiana. Kiedy nasze dzieci przechodzą od delikatnych niemowląt, które potrzebują czułości, ciepła, bezpieczeństwa i «wszystkiego najlepszego» do nastolatków, którzy potrzebują czegoś zupełnie innego.

Potrzebują czegoś do pokonania i czegoś, z czym muszą sobie poradzić. I potrzebne są trudności i ograniczenia. Czasem, wyobraź sobie, trzeba im powiedzieć: „Brudne? Bunny, posprzątaj i umyj podłogi. Jesteś leniwy, ale uwierz mi, lenistwo to znacznie więcej. I jestem bardzo zmęczona.

Czasami bardzo otrzeźwiają, gdy słyszą: „Nie lubisz morza? No wymyśl coś, żeby nie zepsuć mi wakacji, bo to lubię.

I nawet to głupie rodzicielskie zdanie, które rozwścieczyło nas w dzieciństwie „Czy drukuję pieniądze?” — czasami może być zrehabilitowany. Właściwie ich nie drukujemy.

I wiesz, dzieci naprawdę potrzebują kogoś, kto powie im o pieniądzach. Że są dość trudne do zdobycia. Że większość z nas nie odnosi takich sukcesów jak Elon Musk czy nawet Oleg Deripaska. Dlaczego nawet zostanie szefem działu zakupów to czasem dużo pracy i szczęścia. Często brakuje na coś pieniędzy, a to normalne.

A jeśli chcemy wdzięczności, to dlaczego nie pokazać, za co w zasadzie można być wdzięcznym drugiej osobie?

My, rodzice, nigdzie nie ukryliśmy niewyczerpanego źródła bogactwa i siły, cierpliwości i poświęcenia. Bardzo przepraszam. Ale będzie lepiej dla wszystkich, jeśli dziecko zgadnie to przed ukończeniem 18 lat.

Najlepiej, jeśli sami dostrzeżemy nasze zasługi. Wtedy dziecko, jeśli ma szczęście, zauważy nie tylko to, czego rodzic NIE kupuje i NIE robi, ale także przypadkowo, co robi rodzic. Nie kurz na półkach, ale fakt, że przez ostatnie 10 lat ktoś go okresowo wycierał. Że w lodówce jest jedzenie, a samo dziecko ma tenisa i angielskiego korepetytora.

Sztuka polega na tym, aby pokazać to dziecku bez atakowania go. Nie wchodzenie w pozycję oskarżyciela i nie rzucanie słowa „niewdzięczny”.

Nie „niewdzięczny”. Niedoświadczony.

A jeśli chcemy wdzięczności, to dlaczego nie pokazać, za co w zasadzie można być wdzięcznym drugiej osobie? Tak, za wszystko, dosłownie za wszystko: za gotowany obiad i trampki w prezencie, za pocieszenie i za to, że nasze ubrania są magicznie wyprane, za to, że ktoś planuje nasze wakacje i toleruje naszych przyjaciół w swoim domu. A przecież jak podziękować, dziecko też nie wie. Pokazać. Powiedz mi. Ta umiejętność nie powstaje sama z siebie i nie jest wzięta z powietrza.

A on jest bezcenny. Jest o wiele bardziej użyteczna niż umiejętność wywoływania u innych poczucia winy. Albo niż umiejętność bycia niezadowolonym.

Pewnego dnia to za niego będziesz wdzięczny. Chociaż nie jest to dokładne. W międzyczasie spróbuj ryby i wina.

Dodaj komentarz