Wegańska wycieczka do Kalifornii

Pierwsze dni. Znajomość mieszkańców Kalifornii

W rzeczywistości początkowo Zhenya i ja nie rozumieliśmy, dlaczego jedziemy do Ameryki. Nic o nim nie wiedzieliśmy i nigdy nie paliliśmy się chęcią odwiedzenia go, w przeciwieństwie do „wolnej” Europy. Właśnie złożyli dokumenty do ambasady dla towarzystwa znajomych, okazali się dwójką szczęśliwców, którzy otrzymali wizy. Długo myśleli, wzięli deskorolki pod pachę i polecieli do słonecznej Kalifornii.

Wydaje się, że dopiero po przyjeździe do Los Angeles zaczęliśmy rozumieć, co się w ogóle dzieje i że jesteśmy po drugiej stronie planety. Mimo zmęczenia i spóźnienia, pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy z lotniska, było: wstępnie zarezerwowane zamienny. Na nim wydaliśmy jeszczeth часть już śmieszne dla Zjednoczone budżet, и я byłam pewna że na końcu podróży będziemy musieli żebrać w okolicy Beverly Hills. Godzinę później usiedliśmy в firmy Mustang i, zebranie szczątki siły, rzucili в śródmieście. Был wieczór piątki,alew centrum nikogo nie było. my wędrował pół godziny и na zasłużony odpoczynek wybrał pierwszyupadłe miejsce - Długa plaża. zaparkowany pod palmami z widokiem na szalejący ocean? i, skulił się, zasnął в kabriolet, który stał się naszym domem na tę i następne noce.

Kolejny poranek otworzył nam trzytygodniową serię codziennych niespodzianek i odkryć. Spacerując wzdłuż plaży, łapaliśmy uśmiechy i pozdrowienia każdego przechodnia. Gigantyczne pelikany latały wokół nas, psy biegały z frisbee, emeryci sportowi biegali. W Stanach spodziewałem się, że zobaczę bohaterów nieobciążonych inteligencją reality show, które pokazują nam kanały rozrywkowe, ale moje założenia legły w gruzach: tu ludzie są inteligentni, otwarci i przyjaźni, w każdym razie Kalifornijczycy. Istnieje kilka rodzajów bohaterów reality show, ale spotykają się – opowiadają tłuste żarty i wyglądają nieprzyzwoicie. Wszyscy wyglądają fit, świeżo i wesoło: zarówno młodzi ludzie, jak i osoby w średnim wieku oraz osoby starsze. Uderzające jest to, że ludzie tutaj są bardzo piękni, ale nie z pięknem, które jest sadzone na ekranach telewizorów i okładkach magazynów. Czuje się, że każda osoba cieszy się swoim wyglądem, życiem, miastem, co znajduje odzwierciedlenie w ich wyglądzie. Nikt nie wstydzi się wyróżniać, więc zwrócenie uwagi mieszkańców nie jest łatwe. Niektórzy mieszkańcy wyglądają odważnie, a niektórzy nie przeszkadzają – idą w czym muszą. Jednocześnie tutaj, podobnie jak w innych amerykańskich miastach, często można spotkać miejskich szaleńców wyrzuconych na margines życia.

W pewnym momencie Zhenya wskazała na ocean i niedaleko wybrzeża zobaczyłam dzikie delfiny wyłaniające się z wody wokół wolno płynącego windsurfera. I to na przedmieściach ogromnej metropolii! Wtutaj wydaje się, że jest to w porządku rzeczy. Patrzyliśmy przez pięć minut, nie śmiejąc się ruszyć.

Wymiana pozdrowienia z mieszkańcamiwróciliśmy do samochodu i poszedł na poszukiwanie stacji benzynowej, a raczej stacji benzynowej. repo osiągnięciu celu, mы,jak nastolatki, Uestrojaczki na krawężniku obok parkingu, zjadłem śniadanie i? spojrzał na пodwiedzający stację benzynową: wzorowi członkowie rodziny lub faceci, którzy wyglądają jak członkowie gangów przestępczych. jadłem śniadanie zawartość dwóch koszernych posiłków ze skrzynikov, które zostały nietknięte przez rabina, naszego sąsiada w samolocie – przywłaszczyłem sobie je.Zawsze chciałem wiedzieć że taki sam хrannych w te skrzynie. Odpowiedni dla wegan byli hummus, bułka, dżem i gofr.

Zdezorientowany w rozległym Los Angeles i jego przedmieściach, mamy przesunięty inspekcja miasta na później i udał się w San Diego, gdzie czekaliśmy Treworze, przyjaciel i były kolega z klasy my Włoski przyjaciel. Po drodze we сwrócił na czat z widokiem na ocean. Tam zaatakowały nas grube wiewiórki i poczęstowaliśmy je orzeszkami ziemnymi.Stojąc wśród cierni i wiewiórek, Żeńka zapytała mnie: „Czy wierzysz, że byliśmy w Moskwie dzień temu?”

Było już ciemno, kiedy my dopojechaliśmy do mały dwupiętrowy w domu. Kasia — Dziewczyny Trevora. Оani z przyjaciółmi spotkaliśmy się z nami na werandzie.Razem wyruszyliśmy do meksykańskiegoo kawiarnia blisko. rozmawiamy, my zaabsorbowany ogromny weganin quesadille, burrito i chipsy kukurydziane. Nawiasem mówiąc, nawet w najzwyklejszej amerykańskiej jadłodajni zawsze znajdzie się wykwintne lub po prostu przyjemne danie wegańskie: na przykład na każdej stacji benzynowej do kawy dołącza się kilka rodzajów mleka roślinnego. О dzieci nie wiedzą nic o życiu w Rosji i często delikatnie zapytaćwyciekły wyjaśniać us oczywiste, na przykład – co to jest awokado. Oni są były super gościnni, traktowali nas we wszystkim, co było w ich polu widzenia, nie biorąc zastrzeżenia.

W San Diego spędziliśmy kilka niezapomnianych dni. A jeśli pierwszego ranka, budząc się skulona na nierozkładanym foteliku samochodowym, przewijałam w głowie myśl: „Jak się tu znalazłam?” Następnego ranka nie miałem wątpliwości, że to miejsce pozostanie jednym z moich ulubionych. Tego dnia odwiedziliśmy prawdziwy amerykański pchli targ z Meksykanami w kapeluszach i wąsatymi kowbojami z piwnymi brzuszkami, górami dżinsów, starymi gitarami i deskorolkami. Oprócz rarytasów w postaci 40-letnich napojów gazowanych i akcesoriów baseballowych z tego samego wieku, udało nam się znaleźć puszkę rosyjskiego czerwonego kawioru z lat 90-tych. nie kupiłem.

Ponieważ Ameryka nie ma bogatej historii, w jej miastach nie ma imponujących zabytków, a San Diego nie jest wyjątkiem. Miasto położone jest w południowej Kalifornii przy granicy z Meksykiem, którego wpływ jest odczuwalny we wszystkim: historyczne centrum składa się z białych domów obwieszonych sombrero i poncho, a taco na każdy gust można skosztować na każdym kroku.

Prawie codziennie chłopaki raczyli nas najfajniejszymi wegańskimi pączkami (pączkami) w mieście (takimi, które Homer Simpson pożera w ogromnych ilościach) – smażone i pieczone, polane lukrem, posypane kawałkami ciasteczek – miejscowi weganie na pewno nie cierpią z braku smakołyków.

Również obowiązkowym programem każdego dnia była wizyta na plażach, czasem ludzkich, ale częściej – fok. Seal Beaches to kolejny uderzający przykład harmonii wielkich miast Kalifornii z naturą. Te przyjazne, ogromne, ale jednocześnie bezbronne „larwy” leżą ze swoimi młodymi tuż przy wybrzeżach i praktycznie nie boją się przechodzących ludzi. Niektóre szczenięta fok reagują nawet na obce dźwięki. W tym samym miejscu tropiliśmy kraby, dawaliśmy palce na próbę drapieżnym błękitnym morskim kwiatom.

Kessy pracuje w głównym zoo w Stanach. Dała nam dwa bilety, zapewniając nas, że zwierzęta w zoo są pod opieką, niektóre dzikie zwierzęta zostały zrehabilitowane, a następnie wypuszczone na wolność, a ja uznałem, że wizyta nie będzie dla mnie przestępstwem przeciwko mojemu sumieniu. Dopiero gdy do niego wszedłem, zobaczyłem różowe flamingi bez połowy skrzydła – tak, żeby nie odleciały. Pomieszczenia zwierząt są duże, ale wyraźnie nie mają wystarczająco dużo miejsca. Poczucie depresji opuściło mnie dopiero przy wyjściu z zoo.

W domu chłopaki mają czarnego węża królewskiego o imieniu Krumpus i gekona lamparta o imieniu Sanlips. Wygląda na to, że znaleźliśmy wspólny język, w każdym razie Sunlips przyciągnął swój język do mojej twarzy, a Krumpus owinęła się wokół ramienia i zasnęła, gdy przeglądałem Internet.

Przyroda i trochę zabawy

Wielki Kanion

Szóstego dnia wyprawy przyszedł czas pożegnania z gościnnym San Diego – wybraliśmy się nad Wielki Kanion. Podjeżdżaliśmy do niego nocą nieoświetloną drogą, aw reflektorach po bokach drogi błyskały tu i ówdzie oczy jelenia, rogi, ogony i tyłki. W stadach zwierzęta te przechodziły tuż przed jadącymi samochodami i niczego się nie bały. Po zatrzymaniu się dziesięć mil od naszego celu, wróciliśmy do spania w naszym RV.

Rano jak zwykle zjedliśmy śniadanie na krawężniku i poszliśmy do parku. Jechaliśmy drogą i w pewnym momencie po lewej stronie pojawił się kanion. Trudno było uwierzyć własnym oczom – wydawało się, że przed nami rozkłada się ogromna fototapeta. Zaparkowaliśmy przy tarasie widokowym i pojechaliśmy deskami na skraj świata. Wydawało się, że Ziemia pękła i rozerwała się w szwach. Stojąc na skraju ogromnego kanionu i próbując uchwycić jego część dostępną dla oka, zdajesz sobie sprawę, jak żałosna jest krótka ludzka egzystencja na tle czegoś tak potężnego.

Całymi dniami wisieliśmy nad klifami, włóczyliśmy się po mchach i skałach, starając się tropić jelenie, rysie, kozice górskie czy lwy śladami pozostawionych tu i ówdzie przez nie odchodów. Spotkaliśmy cienkiego jadowitego węża. Szliśmy sami – turyści nie oddalają się od wyznaczonych im miejsc dalej niż na sto metrów. Przez kilka godzin leżeliśmy w śpiworach na klifie i tam spotkaliśmy zachód słońca. Następnego dnia zrobiło się tłoczno – była sobota i czas ruszać dalej. Przy wyjściu z parku jeleń, którego szukaliśmy, sam przeszedł nam drogę.

Vegas

Dla ciekawości zajrzeliśmy też do Las Vegas, które znajduje się niedaleko Wielkiego Kanionu. Dotarliśmy tam w środku dnia. Nie ma w nim śladu kalifornijskiej życzliwości – sympatyczni są jedynie pracownicy lokali rozrywkowych. Brudne, wiatr wozi śmieci, składające się z paczek po fast foodach. Miasto ucieleśnia negatywny obraz Ameryki – kontrast luksusu i biedy, niegrzeczne twarze, wulgarne dziewczyny, bandy agresywnych nastolatków. Jeden z tych facetów szedł za nami – deptał nam po piętach, nawet gdy próbowali go przechytrzyć. Musiałem się schować w sklepie – poczekał trochę i wyszedł.

Gdy zapadł zmrok, w mieście zapaliło się coraz więcej świateł, jasnych i pięknych. Wyglądało to kolorowo, ale sztucznie, jak zabawa, po którą ludzie jeżdżą do Vegas. Szliśmy główną ulicą, od czasu do czasu wchodząc do ogromnych kasyn, szpiegując zabawnych emerytów przy automatach do gier. Przez resztę wieczoru, jak dzieci w wieku szkolnym, patrzyliśmy na krągłych krupierów i tancerzy kasynowych, wspinaliśmy się na szczyt najwyższego hotelu, udając Amerykanów sukcesu.

Dolina Śmierci

Wystarczył jeden wieczór w sztucznym mieście i pojechaliśmy do Parku Narodowego Sekwoi, do którego droga prowadziła przez Dolinę Śmierci. Nie wiem, co spodziewaliśmy się zobaczyć, ale oprócz piasku, kamieni i nieznośnego upału nic tam nie było. Zmęczyło nas to po dwudziestu minutach kontemplacji. Po przejechaniu krótkiego odcinka zauważyliśmy, że cała powierzchnia wokół jest biała. Żeńka zasugerował, że to sól. Aby sprawdzić, musiałam posmakować – sól. Wcześniej w miejscu pustyni znajdowało się jezioro połączone z Oceanem Spokojnym, ale wyschło, a sól pozostała. Zebrałem go do kapelusza, a następnie posoliłem pomidory.

Przez długi czas jechaliśmy przez górskie serpentyny i pustynie – suche ciernie co minutę zastępowane były kamieniami, a następnie kwiatami wszelkich odcieni. Pojechaliśmy do parku olbrzymich Sekwoi przez gaje pomarańczowe, a kiedy dotarliśmy do parku w nocy, wydawało się, że jesteśmy w magicznym lesie.

Cudowny las sekwoi

Droga do lasu wiedzie przez góry, strome serpentyny, aw pobliżu płynie górska rzeka. Wycieczka do niego po kanionach i pustyniach to powiew świeżego powietrza, tym bardziej, że las przerósł nasze oczekiwania. Powierzchnia pnia każdej dorosłej sekwoi jest większa niż powierzchnia mojego pokoju, powierzchnia Generała Shermana, największego drzewa na Ziemi, wynosi 31 metrów kwadratowych. m. – prawie dwupokojowe mieszkanie. Wiek każdego dojrzałego drzewa wynosi około dwóch tysięcy lat. Przez pół dnia kopaliśmy gigantyczne pachołki, goniliśmy jaszczurki i grzebaliśmy w śniegu. Kiedy wróciliśmy do samochodu, Żeńka nagle zasnął, a ja zdecydowałem się iść sam.

Wspinałem się po górach, pagórkach i ogromnych kamieniach, skakałem po suchych gałęziach i zatrzymywałem się na skraju lasu. Przez cały spacer pozwalałam sobie na głośne myślenie, które na skraju lasu przybrało formę pełnoprawnego monologu. Przez godzinę chodziłem tam iz powrotem po pniu zwalonego drzewa i głośno filozofowałem. Kiedy monolog dobiegał końca, usłyszałem za sobą ogłuszający trzask, który przerwał idyllę mojej krawędzi. Odwróciłem się i dwadzieścia metrów dalej zobaczyłem dwa niedźwiadki wspinające się na drzewo, pod którym najwyraźniej pilnowała ich matka. Uświadomienie sobie, że przez godzinę hałasowałem w pobliżu niedźwiedzi, na chwilę mnie unieruchomiło. Startowałem i biegałem, przeskakując leśne przeszkody, ogarnięty jednocześnie strachem i radością.

Wieczorem opuściliśmy las sekwoi, udając się do kolejnego punktu – Parku Narodowego Yosemite, po wcześniejszym obrabowaniu gaju pomarańczowego za skrzynkę owoców.

Park Narodowy Yosemite

W Stanach codziennie odkrywaliśmy coś nowego, a stan nieustannego zdziwienia zaczął przeradzać się w nawyk i zmęczenie, ale mimo to postanowiliśmy nie odbiegać od planu i odwiedzić Park Narodowy Yosemite.

Нa słowem opis cudów tutejszej przyrody wygląda monotonnie, bo nie ma słów, by opisać te miejsca. Cały dzień jeździliśmy na deskorolce małymi ścieżkami w zielonej dolinie wśród gór i wodospadów, goniąc wolno biegające jelenie Bambi. Te cuda brzmią już zwyczajnie, więc powtórzę: jechaliśmy wśród skał, wodospadów i jeleni. Byliśmy odurzeni tym, co się działo i zachowywaliśmy się jak dzieci: biegaliśmy, bijąc nielicznych turystów, śmialiśmy się bez powodu, skakaliśmy i tańczyliśmy non stop.

W drodze powrotnej z parku do samochodu znaleźliśmy nad rzeką dogorywający koksownik i urządziliśmy na nim grilla z meksykańskimi tortillami i fasolą z widokiem na wodospad.

Okland

Ostatni tydzień spędziliśmy między Oakland a Berkeley z Vincem, którego znalazłem na couchsurfingu i jego przyjaciółmi. Vince jest jednym z najbardziej niesamowitych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkałem. Dziecinny, chuligan, wegetarianin, podróżnik, wspinacz, pracuje w związku zawodowym, kontroluje warunki pracy robotników, planuje zostać burmistrzem. Na każdą okazję ma wiele historii, z których moją ulubioną jest jego podróż do Rosji. Wraz z przyjacielem, nie znając ani słowa po rosyjsku, jeździł zimą z Moskwy do Chin, badając wszystkie ostępy naszego kraju. Policja kilkakrotnie próbowała ukraść mu paszport, w Permie próbowali go obrabować gopników – tak ich nazywał, w przejeżdżającej wiosce próbowała się z nim zaznajomić wulgarna, stara śnieżna dziewczyna, a na granicy z Mongolią, na strajk głodowy trwał dwa dni ze względu na to, że wszystkie sklepy były zamknięte w święta Nowego Roku, ukradł policji torebkę herbaty i próbował ją potajemnie zjeść od swojego przyjaciela.

Powiedział, że chciał, abyśmy wyszli z jego domu z przekonaniem, że to najlepsze miejsce na Ziemi i uparcie szedł do celu. Wolny od działalności politycznej spędzał z nami czas, wymyślając rozrywkę. Nawet jeśli nie byliśmy głodni, kazał nam jeść najsmaczniejsze wegańskie cheeseburgery, pizzę i koktajle, zabierał nas na koncerty, zabierał nas do San Francisco i poza miasto.

Zaprzyjaźniliśmy się nie tylko z Vincem, ale także z jego sąsiadami. W ciągu tygodnia naszej wizyty posadziliśmy jego dominikańskiego przyjaciela Rancesa na deskorolce i zainspirowaliśmy go do przejścia na wegetarianizm – zjadł z nami ostatnie skrzydełka z kurczaka w swoim życiu. Rances ma bystrą kotkę o imieniu Calise, która jeździ z nim na wyprawy wspinaczkowe.

Mają innego sąsiada, Rossa, ospałego, milczącego faceta, który również jest wspinaczem. Razem pojechaliśmy odwiedzić przyjaciół chłopaków na Tahoe – błękitne jezioro wśród ośnieżonych gór, wodospadów i lasów. Mieszkają w przestronnym drewnianym domu na skraju lasu z dwoma gigantycznymi labradorami, z których największy, Buster, stał się moją poduszką i podkładką grzewczą podczas snu.

Razem sprawili, że nasze dni były niezapomniane i nie pamiętam żadnego miejsca, które opuściłbym z takim żalem jak Auckland.

Ostatni dzień w mieście aniołów

Tak spędziliśmy te trzy tygodnie, albo komunikując się z gościnnymi amerykańskimi wegetarianami i weganami, albo śpiąc w naszym kamperze na łonie natury.

Ostatni dzień naszej podróży spędziliśmy w Los Angeles z lokalnym intelektualnym skaterem Robem, jeżdżąc po mieście swoim samochodem, delektując się lodami sojowymi. Kilka godzin przed lotem bawiliśmy się w luksusowym hotelu Roba, skacząc na zewnątrz z jacuzzi na basen iz powrotem.

Kiedy zaczynałem pisać tę historię, chciałem opowiedzieć o miastach i wrażeniach z ich zwiedzania, ale okazało się, że jest to opowieść o naturze, ludziach, uczuciach i emocjach. W końcu istotą podróży nie jest zobaczyć coś i opowiedzieć o tym, ale zainspirować się obcą kulturą i odkryć nowe horyzonty. Wracając do pierwszych słów tego artykułu, odpowiadam na pytanie: po co pojechałem do Ameryki? Zapewne po to, aby dowiedzieć się, jak podobne są marzenia i aspiracje ludzi mieszkających w różnych częściach świata, niezależnie od państwa, mentalności, języka i propagandy politycznej. I oczywiście spróbować wegańskich burrito, pączków i cheeseburgerów.

Anna SAKHAROVA podróżowała.

Dodaj komentarz