Ku pamięci Jerome'a ​​D. Salingera: długowiecznego wegetarianina z zaburzoną organizacją umysłową

Pod sam koniec stycznia świat stracił słynnego pisarza Jerome'a ​​Davida Salingera. Zmarł w swoim domu w New Hampshire w wieku 92 lat. Długowieczność pisarz zawdzięcza dbaniu o własne zdrowie – przez prawie całe dorosłe życie był wegetarianinem, najpierw na złość ojcu rzeźnikowi, a potem według własnego uznania własne przekonania. 

Oficjalne odniesienie 

Jerome David Salinger urodził się w Nowym Jorku w rodzinie biznesmena. Ukończył Akademię Wojskową Valley Forge w Pensylwanii. W 1937 wstąpił na Uniwersytet Nowojorski i służył w armii amerykańskiej podczas II wojny światowej. W 1948 roku opublikował swoje pierwsze opowiadanie w gazecie New York Times – „Dobrze jest złapać rybę bananowca”. Trzy lata później opublikowano The Catcher in the Rye, dzięki czemu Salinger natychmiast stał się pisarzem mody. 

Napisana slangiem historia niezrównoważonego 16-letniego Holdena Caulfielda, który dojrzewa w trakcie książki, zszokowała czytelników. Holden musi uporać się z typowymi problemami okresu dojrzewania, jednocześnie radząc sobie ze śmiercią swojego młodszego brata, który zmarł na białaczkę. 

Krytycy byli zdumieni: książka była bardzo świeża, przesiąknięta buntowniczym duchem, nastoletnim gniewem, rozczarowaniem i gorzkim humorem. Do tej pory co roku z półek sklepowych wychodzi około 250 tysięcy egzemplarzy powieści. 

Holden Caulfield jest jedną z najbardziej znanych postaci literackich w literaturze amerykańskiej XX wieku. 

Salinger miał bardzo złe relacje z ojcem, żydowskim właścicielem sklepu mięsnego, który chciał, aby jego syn odziedziczył sklep. Syn nie tylko nie zastosował się do jego rady, ale w ogóle nie pojawił się na pogrzebie ojca, a później został wegetarianinem. 

Do 1963 roku Salinger opublikował wiele powieści i opowiadań, po czym ogłosił, że nie chce kontynuować kariery pisarskiej i osiadł w Kornwalii, odchodząc na emeryturę „od światowych pokus”. Salinger prowadzi życie pustelnika, mówiąc, że każdy, kto chce się o nim dowiedzieć, powinien przeczytać jego książki. Niedawno kilka listów Salingera zostało sprzedanych na aukcji i kupionych przez nikogo innego jak Petera Nortona, byłego dyrektora generalnego firmy Symantec; według Nortona kupił te listy, aby zwrócić je Salingerowi, którego pragnienie odosobnienia i „utrzymywania kogokolwiek z dala od jego życia prywatnego” jest godne wszelkiego szacunku. 

Trzeba pomyśleć, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat Salinger dużo o sobie czytał. Wszystkie te historie, Salinger to, Salinger tamto. Można argumentować, że nekrologi zostały przygotowane we wszystkich głównych gazetach około dziesięć lat temu. Biografie zromanizowane, biografie encyklopedyczne, z elementami śledztwa i psychoanalizy. To jest ważne? 

Mężczyzna napisał powieść, trzy opowiadania, dziewięć opowiadań i postanowił nie opowiadać światu nic innego. Logiczne jest założenie, że aby zrozumieć jego filozofię, stosunek do wegetarianizmu i opinie na temat wojny w Iraku, trzeba przeczytać jego teksty. Zamiast tego Salinger był ciągle próbowany, by udzielić wywiadu. Jego córka napisała pamiętnik na całe życie o swoim ojcu. Na domiar złego Jerome Salinger zmarł, pozostawiając (jak mówią) w domu górę rękopisów, z których niektóre (jak piszą) nadają się do publikacji. 

Życie nieoficjalne 

Ile wiemy o Jerome Salingerze? Pewnie tak, ale tylko konkrety. Ciekawe szczegóły zawiera książka Margaret Salinger, która postanowiła „oddać tacie w całości za szczęśliwe dzieciństwo”. Ściana żyta nieco się rozstąpiła, ale najważniejsze pozostało ukryte, w tym dla krewnych pisarza. 

Jako chłopiec marzył o byciu głuchoniemym, mieszkającym w chatce na skraju lasu i komunikującym się ze swoją głuchoniemą żoną za pomocą notatek. Można powiedzieć, że starzec spełnił swoje marzenie: jest stary, głuchy, mieszka w zalesionej okolicy, ale nie odczuwa wielkiej potrzeby robienia notatek, ponieważ z żoną wciąż niewiele komunikuje. Chata stała się jego fortecą i tylko nielicznym szczęśliwcom udaje się dostać do jej murów. 

Chłopiec nazywa się Holden Caulfield i żyje w historii, która wciąż jest idolem milionów „niezrozumianych” nastolatków – „Buszujący w zbożu”. Autorem tej książki jest stary człowiek, Jerome David lub, w stylu amerykańskim, w skrócie inicjały JD, Salinger. Na początku XXI wieku ma ponad 2000 lat i mieszka w Cornish w stanie New Hampshire. Od 80 roku nie opublikował nic nowego, prawie nikomu nie udziela wywiadów, a mimo to pozostaje autorem, który cieszy się gigantyczną popularnością i niesłabnącym zainteresowaniem, i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych. 

Czasami, ale zdarza się, że pisarz zaczyna żyć losem swojego bohatera, posłuszny swojej logice, powtarzając i kontynuując swoją drogę, dochodząc do naturalnego rezultatu. Czy nie jest to najwyższa miara prawdziwości dzieła literackiego? Prawdopodobnie wielu chciałoby wiedzieć na pewno, kim stał się buntownik Holden w swoich schyłkowych latach. Ale autor, żyjący losem sędziwego chłopca, nie pozwala nikomu się zamknąć, ukrywając się w domu, wokół którego przez kilka kilometrów nie mieszka ani jedna żywa dusza. 

To prawda, że ​​dla pustelników nasz czas jest daleki od najlepszych. Ludzka ciekawość przenika także przez szczelnie zamknięte okiennice. Zwłaszcza, gdy sprzymierzeńcem dociekliwych stają się krewni i przyjaciele starego pustelnika. Kolejnym krzykiem-rewelacją o losie JD Salingera, trudnym i kontrowersyjnym, były wspomnienia jego córki Margaret (Peg) Salinger, opublikowane w 2000 roku pod tytułem „Chasing the Dream”. 

Dla tych, którzy są żywo zainteresowani twórczością i biografią Salingera, nie ma lepszego gawędziarza. Peg dorastała ze swoim ojcem w kornwalijskiej dziczy i, jak twierdzi, jej dzieciństwo było jak przerażająca bajka. Istnienie Jerome'a ​​Salingera nie zawsze było dobrowolnym uwięzieniem, jednak według jego córki, nad jego życiem leżała złowieszcza refleksja. W tym człowieku zawsze była tragiczna dwoistość. 

Czemu? Odpowiedź, przynajmniej częściową, można znaleźć już w pierwszej części wspomnień Margaret Salinger, poświęconej dzieciństwu jej ojca. Światowej sławy pisarz dorastał w centrum Nowego Jorku, na Manhattanie. Jego ojciec, Żyd, prosperował jako handlarz żywnością. Nadopiekuńcza matka była Irlandką, katoliczką. Jednak posłuszna okolicznościom udawała Żydówkę, ukrywając prawdę nawet przed synem. Salinger, który był szczególnie świadomy siebie jako „pół-Żyda”, nauczył się z własnego doświadczenia, czym jest antysemityzm. Dlatego ten temat wielokrotnie i dość wyraźnie pojawia się w jego twórczości. 

Jego młodość przypadła na burzliwy czas. Po ukończeniu szkoły wojskowej JD zniknął w masie amerykańskiego „GI” (absolwentów). W ramach 12. pułku piechoty 4. dywizji brał udział w II wojnie światowej, otworzył drugi front, lądując na wybrzeżu Normandii. Na froncie nie było łatwo iw 1945 roku przyszły klasyk literatury amerykańskiej trafił do szpitala z załamaniem nerwowym. 

Tak czy inaczej, Jerome Salinger nie został „pisarzem pierwszej linii”, chociaż według jego córki w jego wczesnych pracach „widoczny jest żołnierz”. Jego stosunek do wojny i powojennego świata też był… ambiwalentny – trudno, niestety, znaleźć inne określenie. Jako oficer amerykańskiego kontrwywiadu JD uczestniczył w niemieckim programie denazyfikacyjnym. Będąc człowiekiem, który całym sercem nienawidzi nazizmu, aresztował kiedyś dziewczynę – młodą funkcjonariuszkę partii nazistowskiej. I ożenił się z nią. Według Margaret Salinger, niemieckie imię pierwszej żony jej ojca brzmiało Sylvia. Wraz z nią wrócił do Ameryki, a ona przez jakiś czas mieszkała w domu jego rodziców. 

Ale małżeństwo było krótkotrwałe. Autor wspomnień wyjaśnia przyczynę tej luki z największą prostotą: „Nienawidziła Żydów z taką samą pasją, z jaką on nienawidził nazistów”. Później Salinger nadał Sylvii pogardliwy przydomek „Saliva” (po angielsku „pluć”). 

Jego drugą żoną była Claire Douglas. Poznali się w 1950 roku. On miał 31 lat, ona 16. Dziewczyna z szanowanej brytyjskiej rodziny została wysłana za Atlantyk z dala od okropności wojny. Jerome Salinger i Claire Douglas pobrali się, chociaż do ukończenia szkoły średniej pozostało jej jeszcze kilka miesięcy. Córka, urodzona w 1955 roku, Salinger chciał nazwać Phoebe – po imieniu siostry Holdena Caulfielda z jego opowiadania. Ale tutaj żona wykazała się stanowczością. – Będzie miała na imię Peggy – powiedziała. Para miała później syna, Mateusza. Salinger okazał się dobrym ojcem. Chętnie bawił się z dziećmi, czarował swoimi opowieściami, w których „zatarła się granica między fantazją a rzeczywistością”. 

Jednocześnie pisarz zawsze starał się doskonalić: przez całe życie studiował hinduizm. Próbował też różnych metod prowadzenia zdrowego trybu życia. W różnych okresach był zwolennikiem surowej żywności, makrobioty, ale potem zdecydował się na wegetarianizm. Krewni pisarza nie rozumieli tego, ciągle obawiając się o jego zdrowie. Jednak czas postawił wszystko na swoim miejscu: Salinger żył długo. 

Mówią o takich ludziach, że nigdy nie odchodzą na dobre. The Catcher in the Rye wciąż sprzedaje się w 250 egzemplarzach.

Dodaj komentarz