Osiedla przodków: poszerzanie granic domu i świadomości

Wszystko co zbędne znika z życia, wydatki maleją   

W książkach Vladimira Megre główna bohaterka Anastasia opowiada narratorowi o tym, jak działa ten świat i w jaki sposób można go ulepszyć. Życie w rodzinnych zagrodach jest jednym z obowiązkowych elementów osiągania harmonii na Ziemi. Przez wiele lat Megre aktywnie promowała tę ideę w społeczeństwie, co zaowocowało całym ruchem na rzecz tworzenia ekowiosek w różnych krajach.

Podchwycili ten pomysł na Uralu i zaczęli go aktywnie wdrażać. Pod względem liczby osad depczemy po piętach żyznemu południu Rosji. Jednak w rywalizacji Czelabińska i sąsiednich regionów swierdłowskich wygrywa tzw. Środkowy Ural. Ale nasze – Południe – ma coś do pokazania. Na przykład „Blagodatnoe”, położone czterdzieści kilometrów od Czelabińska, w jednym z najpopularniejszych obszarów życia na przedmieściach. W pobliżu osady przepływa rzeka Birgilda. Rodzinna osada ma nieco ponad dziesięć lat.

Dziś na stałe mieszka tu około 15 rodzin. Jednym z nich jest Vladimir i Evgenia Meshkov. Już trzeci rok praktycznie nie chodzą do miasta. Syn Matvey uczy się w wiejskiej szkole, która znajduje się w sąsiedniej wsi Archangielskoje. Najstarsza córka mieszka w mieście, przyjeżdża do rodziców odpocząć.

Jednym z powodów, dla których tu jesteśmy, jest zdrowie. Syn bardzo chorował – Evgenia zaczyna swoją historię. – Żyliśmy tak przez rok i pomyślałem, jaki jest sens w takim życiu?

Usiedliśmy w kuchni, gospodyni zaparzyła herbatę Ivan, położyła słodkie smakołyki na stole. Wszystko jest domowe, naturalne – kilka rodzajów dżemów, ciasto, a nawet czekolada, a ten robi sam Eugene.

– Mój mąż jest kolejarzem, pracował rotacyjnie, mieszkając tutaj było bardzo wygodnie: miał dyżur dwa tygodnie, dwa w domu – kontynuuje Evgenia. „Ostatnio został zwolniony z powodów zdrowotnych. Uznaliśmy, że lepiej dla niego zostać tutaj, zawsze można zarobić dodatkowe pieniądze na naprawach. Kiedy zaczynasz żyć w naturze, stopniowo wszystko, co zbędne, znika, zmienia się świadomość. Nie potrzebujesz dużo ubrań, jak w mieście, a pieniądze przychodzą, gdy jest cel.

Zniknęły rodziny i produkty mięsne. Przyjmuje się, że w osadach przodków nie je się mięsa, a na terenie majątków nie zabija się zwierząt. Jednak Evgenia jest pewna, że ​​​​do każdej decyzji należy podchodzić ostrożnie, mięso powinno być stopniowo porzucane.

– Próbowałem odmówić jedzenia mięsa, powiedziałem sobie: w końcu to zabite mięso, ale jak się na siłę wprowadza ograniczenia, to efekt jest niewielki. Wtedy po prostu czułem, że mięso to ciężkie jedzenie, teraz nie mogę go fizycznie jeść, nawet jeśli jest świeże – dla mnie to padlina. Kiedy idziemy do sklepu, dziecko pyta (są tam zapachy), nie odmawiam. Nie chcę, żeby mięso było zakazanym owocem. Zwykle po takich zakazach ludzie się załamują. Ryby też prawie nie jemy, czasami zabieramy konserwy – mówi Evgenia.

Niektórzy mieszkańcy osady rzeczywiście mają zwierzęta, ale tylko jako stałych przyjaciół człowieka. Niektórzy mają konie, inni krowy. Sąsiedzi traktują mlekiem, coś idzie na sprzedaż.

Dzieci uczą się świata na żywo, a nie z obrazków

Około połowa ze 150 stanowisk w Błagodatnym jest zajęta. Jednak nie każdemu spieszy się do życia na ziemi. Wielu nadal przetrzymywanych jest przez miasto, ludziom nie spieszy się z przeprowadzką z końcami. Podobnie jak Anastazja, która osiedla się w posiadłości z matką.

– W tym roku kończymy budowę, przyjazd do domu to dla mnie zawsze radość, włóczę się po okolicy, nie chce mi się wychodzić! Nawet nogi nie cofają się. Ale nie mogę jeszcze wyjechać z miasta, mam tam pracę – przyznaje Nastya.

Jako hobby Nastya prowadzi lekcje śpiewu chóralnego. Wśród jej uczniów są mieszkańcy osady. Kiedyś dziewczyna uczyła śpiewu dzieci Blagodatnego, których, nawiasem mówiąc, jest tu wielu.

Ktoś taki jak Matvey chodzi do szkoły, inni uczą się w domu.

– Szkoła to nie tylko wiedza, to komunikacja. Kiedy dziecko jest małe, musi bawić się z rówieśnikami – mówi Evgenia.

W zeszłym roku Blagodatny zorganizował nawet obóz namiotowy dla dzieci, przyjechały też dzieci z miasta. Zabrali od nich symboliczną zapłatę – za wyżywienie i pensję wychowawców-studentów.

Dzieci w osadzie, jak przekonują matki Evgenia i Natalya, uczą się ważnych umiejętności życiowych, uczą się pracować, żyć w zgodzie z naturą.

– Niestety, nasi przodkowie nie przekazali nam pewnej wiedzy, więź między pokoleniami została utracona. Tutaj sami pieczemy chleb, ale na przykład nie jestem jeszcze gotowy, aby w pełni zapewnić mojej rodzinie ubrania. Mam krosno, ale to bardziej hobby – mówi Evgenia.

„Jest tu dziewczyna Vasilisa, która lepiej ode mnie wie, gdzie rosną zioła, dlaczego potrzebne jest to lub inne zioło, a latem zawsze przyjedzie z kubkiem jagód” – opowiada Nastya o lokalnych młodych nimfach.

– A w szkole historii naturalnej uczą się z książek, zapytaj tych, którzy dostali piątkę z tego przedmiotu – nie odróżniają sosny od brzozy – włącza się Natalia.

Matvey wraz z ojcem rąbią drewno, zamiast siedzieć przy komputerze, jak wielu jego miejskich rówieśników. To prawda, że ​​w rodzinie nie ma ścisłego zakazu nowoczesnej rozrywki.

– Jest Internet, Matwiej ogląda bajki. Oczywiście filtruję informacje, które otrzymuje, ale to normalna pozycja świadomych rodziców i nie zależy od miejsca zamieszkania – mówi Evgenia. – Moja córka mieszka w mieście, nie zmuszamy jej do mieszkania z nami. W tej chwili wszystko jej tam pasuje, bardzo lubi do nas przyjeżdżać, może wyjdzie za mąż, urodzi dzieci i też tu się osiedli.

Podczas gdy Matvey chodzi do drugiej klasy w zwykłej szkole, jego rodzice nie dyskutowali jeszcze, czy kontynuować naukę w szkole średniej, czy iść do szkoły domowej. Mówią, że zobaczysz. Niektóre dzieci po nauce w domu wykazują nawet lepsze wyniki niż ich rówieśnicy. Zdarzył się przypadek w ugodzie, kiedy dorosłe dzieci same prosiły rodziców o pójście do szkoły: chciały się porozumieć. Rodzicom to nie przeszkadzało.

Sam Matvey zapytany, czy chce jechać do miasta, odpowiada przecząco. W osadzie lubi, szczególnie zimą jeździć po zaśnieżonym wzgórzu! Najstarsza córka Natalii też jest chętna do miasta. Miłośniczka zwierząt, marzy o zbudowaniu psiej budy na swoim hektarze. Na szczęście miejsca jest wystarczająco dużo!

Osady rozwijają się po swojemu, nie są ogrodami ani domkami

Do tej pory Natalia postawiła tylko drewnianą ramę. Po przyjeździe mieszkają z córkami w tymczasowym domu. Mówi, że w końcu by się przeprowadziła nawet teraz, ale musi przywołać dom na myśl. Wszystko, co uda jej się zarobić, Natalia inwestuje w budownictwo. Nabyła ziemię na samym początku założenia Blagodatny, 12 lat temu. Od razu posadziłem sosnowy płot. Teraz, oprócz sosen i brzóz, na stronie Natalii zapuszczają korzenie cedry i kasztany, aw jakiś niesamowity sposób sprowadzono do niej japońską pigwę.

„Uprawa drzew jest ekscytująca. W mieście wszystko jest inne, tam życie kręci się wokół mieszkania, gdy wrócił z pracy, włączył telewizor. Tutaj jesteś stale na wolności, wokół natury, drzew, wchodzisz do pokoju tylko zmęczony – spać, – akcje Natalya. – W ogrodach miejskich, w domkach letniskowych wszyscy gromadzą się blisko, blisko na kilku akrach, patrzysz na płot sąsiada, nie da się chodzić po terenie bez obawy, że nadepniesz na obsadzone rośliny.

Według książki Megre do harmonijnego życia człowiek potrzebuje co najmniej jednego hektara ziemi. Początkowo każdy osadnik dostaje dokładnie tyle, rodziny wielodzietne dalej się powiększają.

Jednak Natalia, pomimo palącego pragnienia bycia na wolności, przyznaje, że istnieje obawa, że ​​zostanie bez stałego dochodu, przynajmniej do czasu ukończenia domu. Jednocześnie, podobnie jak Evgenia, już wie, że mieszkanie w osadzie znacznie obniża koszty.

– W mieście jest dużo propagandy – kup to, kup tamto. Jesteśmy „zmuszeni” do ciągłego wydawania pieniędzy, ułatwia to również kruchość nowoczesnych rzeczy: wszystko szybko się psuje, trzeba kupić ponownie, argumentuje Natalya. „Koszty tutaj są znacznie niższe. Wielu uprawia warzywa, a my nie używamy chemii. Wszystkie warzywa są zdrowe i naturalne.

Nauczył się obejść bez nowoczesnych dobrodziejstw cywilizacji

Jako dziecko Natalia spędzała każde lato na wsi u dziadków – pracowała w ogrodzie. Miłość do ziemi pozostała i Natalia początkowo myślała nawet o zakupie domu na wsi. Nie podobały jej się jednak nastroje panujące na wsiach.

– Ogólny nastrój na wsiach, który spotkałem: „wszystko jest źle”. Większość mieszkańców narzeka, że ​​nie ma pracy. Powiedz mi, kiedy we wsi nie będzie pracy?! Oczywiście rozumiem, że w obecnej sytuacji, kiedy wieś znalazła się w tak trudnej sytuacji, dużą rolę odegrały okoliczności historyczne. Tak czy inaczej, nie chciałam tam zostać – mówi Natalia. – Książki Megre właśnie się natknęły, podobno wszystko było tam napisane bardzo przekonująco i przekonywało, że to na mnie wpłynęło. Myślę, że każdy w odpowiednim czasie zdaje sobie sprawę, że trzeba żyć rozsądnie, ekologicznie. Nie uciekamy od rzeczywistości, po prostu chcemy żyć bardziej przestronnie. Na Zachodzie wszyscy od dawna mieszkają we własnych domach i nie jest to uważane za coś niesamowitego. Ale i tak domki, daczy – to też jest ciasno, potrzebowałem przestrzeni! 

Natalia mówi, że większość osadników przybywa z powodów ideologicznych, ale fanatycy są rzadkością.

– Są tacy, którzy przy każdej kontrowersyjnej sprawie zaczynają czytać z pamięci fragmenty książek. Ktoś mieszka w ziemiance. Ale w zasadzie ludzie wciąż próbują szukać „złotego środka”, podkreśla Natalya.

Dwanaście lat to nie za dużo na osadę. Przed nami dużo pracy. Natomiast grunty są domyślnie użytkowane rolniczo. Osadnicy zastanawiają się nad przeniesieniem ich na indywidualne budownictwo mieszkaniowe, aby móc kwalifikować się do państwowych dotacji na budowę infrastruktury osiedla, ale rozumieją, że przeniesienie znacząco podniesie podatek gruntowy. Kolejną kwestią jest komunikacja. Obecnie na osiedlu nie ma gazu, prądu ani wody. Jednak osadnicy przystosowali się już do rolnictwa bez nowoczesnych udogodnień. Tak więc w każdym domu jest rosyjski piec, nawet według starych przepisów piecze się w nim chleb. Do stałego użytku jest kuchenka i butla gazowa. Oświetlenie zasilane jest z paneli słonecznych – takie są w każdym domu. Piją wodę ze źródeł lub kopią studnie.

Więc to, czy trzeba wydać ogromne sumy pieniędzy na podsumowanie komunikacji, jest również pytaniem dla osadników. W końcu sposób, w jaki teraz żyją, pozwala im być niezależnym od czynników zewnętrznych i oszczędzać na utrzymaniu domu.

Doświadczenia innych osiedli pomagają się rozwijać

W Blagodatnym nie ma ogromnych dochodów, a także ogólnych zarobków. Na razie wszyscy żyją tak, jak się okazuje: ktoś przechodzi na emeryturę, ktoś sprzedaje nadwyżki z ogródka, inni wynajmują miejskie mieszkania.

Oczywiście, mówi Evgenia, są majątki młodsze od Blagodatnych, ale już w pełni zabezpieczone – bez względu na to, z której strony na to patrzysz. Sprzedają na dużą skalę produkty wytwarzane i zbierane na majątkach – warzywa, grzyby, jagody, zioła, w tym powracającą z zapomnienia herbatę Iwan. Z reguły w tak promowanych osadach jest kompetentny i zamożny organizator, który prowadzi gospodarkę po ścieżce handlowej. W Blagodatny sytuacja jest inna. Tutaj nie chcą gonić za zyskiem, bojąc się przegapić coś ważnego w tym wyścigu.

Jak słusznie zauważa Natalia, osadzie wciąż brakuje lidera. Pomysły powstają w jednym miejscu, potem w innym, więc nie zawsze udaje się je doprowadzić do realizacji.

Teraz Natalia prowadzi ankietę wśród mieszkańców osiedla, aby poznać potrzeby mieszkańców, czego brakuje i jak osadnicy nadal postrzegają rozwój Błagodatnego. Natalia wpadła na pomysł ankiety na seminarium dla mieszkańców rodzinnych gospodarstw. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy aktywni osadnicy Blagodatnego, jeśli to możliwe, studiują doświadczenia innych osad, odwiedzają je, aby podejrzeć jakieś ciekawe i przydatne praktyki. Komunikacja między mieszkańcami osad z różnych regionów odbywa się podczas tradycyjnych dużych festiwali.

Nawiasem mówiąc, w Blagodatnym też są wakacje. Wydarzenia, które odbywają się w formie okrągłych tańców i różnych zabaw słowiańskich, są rozmieszczone przez cały rok kalendarzowy w określonej kolejności. Tak więc podczas takich świąt mieszkańcy osiedli nie tylko bawią się i komunikują, ale także poznają tradycje ludowe, pokazują dzieciom, jak z szacunkiem i świadomością traktować dziką przyrodę. Natalia przeszła nawet specjalne szkolenie, aby organizować takie święta tematyczne.

Pomoc nadejdzie, ale musisz przygotować się na trudności

Początkujący, którzy chcą dołączyć do życia na ziemi, zwykle najpierw rozmawiają z Evgenią Meshkovą. Pokazuje im mapę osady, opowiada o życiu tutaj, przedstawia sąsiadom. Jeśli zbliżają się jakieś wakacje na osiedlu, zaprasza na nie. 

„Ważne jest dla nas, aby zdali sobie sprawę, czy tego potrzebują, czy czują się z nami dobrze i oczywiście sami zrozumieli, czy czujemy się komfortowo z nowymi osadnikami. Wcześniej obowiązywała nawet zasada, że ​​od momentu podjęcia decyzji o budowie do momentu nabycia gruntu powinien upłynąć rok. Ludzie często się nad tym nie zastanawiają, przy jakimś przypływie uczuć i emocji podejmują decyzję, jak pokazuje praktyka, wtedy takie działki się sprzedają – mówi Evgenia.

– To nie znaczy, że ludzie są przebiegli czy coś innego, oni szczerze wierzą, że chcą tu mieszkać. Problem polega na tym, że wielu nie wie, jak ocenić swoje możliwości i potrzeby – wtrąca się do rozmowy mąż Eugenii, Władimir. – Gdy już o to chodzi, okazuje się, że życie na osiedlu wcale nie jest taką bajką, jakiej się spodziewali, że muszą tu pracować. Przez kilka lat, dopóki nie zbudujesz domu, żyjesz cygańskim życiem.

Małżonkowie mówią, że decyzję należy podjąć ostrożnie i nie mieć nadziei, że wszyscy wokół ci pomogą. Chociaż mieszkańcy „Blagodatnoje” rozwinęli już własną dobrą tradycję. Kiedy nowy osadnik przygotowuje się do postawienia domu z bali, wszyscy mieszkańcy przychodzą na ratunek z niezbędnymi narzędziami, po wcześniejszym otrzymaniu wiadomości SMS. Pół dnia do dnia – i dom z bali jest już na budowie. Taka jest wzajemność.

„Jednak będą trudności i musimy się na nie przygotować. Wiele z nich ma ogrody, daczy, ale tutaj, na terenach otwartych, temperatury są niższe, być może nie wszystko da się posadzić i wyhodować od razu. Oczywiście odbudowanie do innego życia będzie trudne z psychologicznego punktu widzenia. Jednak warto. Wiesz, jaki jest główny bonus życia na ziemi – widzisz efekt swojej pracy. Rośliny są bardzo wdzięczne, gdy wszystko wokół kwitnie, raduje się, widzisz gdzie i na czym spędzasz życie – uśmiecha się Eugenia.

Jak w każdym zespole, w ugodzie trzeba umieć negocjować

Dla wielu zewnętrznych obserwatorów osada plemienna jest postrzegana jako duża rodzina, jeden organizm. Nie jest to jednak spółdzielnia ogrodnicza, ludzi tutaj łączy nie tylko chęć posiadania bogatych plonów, ale także ułożenia sobie harmonijnego życia. Wydaje się, że trudno jest znaleźć tylu podobnie myślących ludzi… Jednak Evgenia uważa, że ​​nie należy budować złudzeń w tej sprawie, tu też potrzebne jest rozsądne podejście.

„Nie uda nam się znaleźć 150 rodzin, które myślą w ten sam sposób. Musimy się spotkać i negocjować. Nauczcie się słuchać siebie nawzajem i słyszeć, podejmijcie wspólną decyzję – Evgenia jest pewna.

Anastasia wierzy nawet, że samo życie umieści wszystko na swoim miejscu: „Myślę, że ci, którzy nie nadają z nami na tych samych falach, po prostu „odpadną” z czasem”.

Teraz wszystkie myśli i siły osadników skierowane są na budowę wspólnego domu. W każdym osiedlu jest taki pokój, wszyscy mieszkańcy zbierają się tam, aby omówić palące sprawy, zająć się dziećmi, spędzić wakacje itp. W trakcie budowy jest już letnia kuchnia. Według Natalii to megaprojekt, jego realizacja będzie wymagała dużych nakładów inwestycyjnych i czasu.

Osada ma wiele planów i możliwości, na przykład, jak twierdzą osadnicy, można zorganizować sprzedaż herbaty wierzbowej, która jest dziś bardzo popularna i sprzedawana jest w dobrej cenie. W przyszłości, jako opcja, możliwe jest zbudowanie pewnego rodzaju centrum turystycznego, do którego ludzie mogliby przyjeżdżać, aby zapoznać się z życiem osadników, być na łonie natury. Jest to zarówno praca informacyjna z mieszczanami, jak i zysk dla osady. Generalnie wszyscy moi rozmówcy są zgodni, że dla stabilnego rozwoju osady trzeba jeszcze ustalić ogólny dochód. 

zamiast epilogu

Opuszczając z przyzwyczajenia gościnny dom i rozległe połacie osady, położonej na 150 hektarach ziemi, w myślach podsumowuję rezultaty mojej wizyty. Tak, życie w osadzie nie jest rajem na ziemi, gdzie wszyscy żyją w pokoju i miłości, trzymają się za ręce i tańczą. To jest życie z jego zaletami i wadami. Zważywszy, że dziś człowiek utracił wszystkie swoje umiejętności, które narzuciła natura, jeszcze trudniej jest nam żyć w warunkach „wolności i wolności” niż w wąskich ramach miejskich. Musimy być przygotowani na trudności, także domowe i gospodarcze. Jednak warto. Jak uśmiechając się Władimir pożegnał się: „A jednak to życie jest bez wątpienia lepsze niż tamte życie w mieście”.     

 

Dodaj komentarz